*James*
Kolejne dni mijały zdecydowanie za szybko. Byłem w szoku, że czas tak szybko pędził, a ja praktycznie nic nie zrobiłem.
W sobotę rodzice zaprosili mnie na jakiś rodzinny obiad. Nie miałem pojęcia, o co tym razem chodziło. Z samego rana, mając jeszcze trochę czasu, podjechałem do znajomego, który miał mnie reprezentować w sądzie podczas rozprawy rozwodowej.
Przekazałem mu wszystkie dokumenty, z którymi powinien się zapoznać, żeby później móc wykorzystać. Zamierzałem wykorzystać wszystko, co miałem, aby zapewnić sobie wygraną. Nigdy niczego nie przegrałem i teraz tez nie miałem zamiaru.
- Zrób wszystko, żebym wygrał to - powiedziałem do znajomego, a następnie opuściłem jego kancelarię. Dziwiłem się, że pracował w sobotę, ale to była jego sprawa. Ja sam nie miałem zamiaru marnować weekendu na pracę. Nie było mi to potrzebne. Już i tak wystarczająco długo przebywałem w pracy.
- Nie ma sprawy. - Znajomy pożegnał się ze mną uściskiem dłoni, a ja następnie opuściłem jego kancelarię.
Teraz musiałem się zmierzyć z dużo gorszą rzeczą, czyli obiadkiem u rodziców. Szczerze to wolałem spędzić ten czas w jakimś pubie na piwie niż z nimi. Mogłem sobie dać rękę uciąć, że porusza temat mój i Zoe, a tego nie chciałem. Marzyłem, aby to ominąć, ale zdawałem sobie sprawę, że było to nierealne.
Po drodze wstąpiłem do cukierni po jakieś ciastka na deser. Matka i tak pewnie coś kazała przygotować, ale miałem nadzieję, że chociaż trochę im się polepszy humor i nie będą mnie zbytnio męczyć.
- W końcu jesteś. - Moja matka od razu mnie przytuliła na powitanie. - Ile można na ciebie czekać? - zadała pytanie, ale doskonale wiedziałem, żeby nie wdawać się z nią w dyskusję.
- Cześć, ciebie też miło widzieć - mruknąłem cicho i wyminąłem ją. - Ciastka. - Podniosłem opakowanie do góry, a następnie postawiłem je na stoliku.
Od razu skierowałem się do jadalnie, gdzie czekał już ojciec. Siedział przy stole i nawet nie raczył wstać, gdy przyszedłem. Podałem mu tylko dłoń i po krótkiej wymianie uścisku, usiadłem na krześle.
Kiedy moja matka dołączyła do nas, jedna z pracownic przyniosła nam obiad do stołu. Postawiła duże, białe talerze i od razu wyszła, zostawiając nas samych.
Cały obiad minął nam naprawdę w całkiem miłej atmosferze, ale może dlatego, że się nie odzywaliśmy do siebie i panowała po prostu cisza między nami, co mnie cieszyło. Niestety wszystko, co dobre szybko się musiało skończyć.
- Chyba musimy porozmawiać synu - zaczął mój ojciec, a ja wiedziałem, że bez kłótni się nie obejdzie. Za dobrze go znałem i jego wybuchowy charakter, który swoją drogą odziedziczyłem po nim. Matka była nieco spokojniejsza.
- Nie mamy o czym - powiedziałem. Nie widziałem potrzeby, żeby im się zwierzać ze swojego życia. To była moja sprawa, co robię, a nie ich.
- Mamy. - Mogłem usłyszeć pewność siebie w jego głosie. - Chodzi o kancelarię - dodał, a ja dopiero wtedy zacząłem się martwić. Co on takiego wymyślił tym razem, że chciał ze mną rozmawiać.
- Nie rozumiem. - Naprawdę się pogubiłem. - Kancelaria jest moja - stwierdziłem. Taka była umowa, wiec nie widziałem innej opcji.
- No własnie - zaczął. - Pojawiły się nowe okoliczności. - Kiedy to usłyszałem prychnąłem. Jakie okoliczności, o czym on mówił?
- Słucham? - powoli traciłem cierpliwość. Nie rozumiałem, co tutaj się działo. - O czym ty do cholery mówisz?! - podniosłem głos.
- James, uspokój się. - Moja matka, jak zawsze starała się załagodzić sytuację, ale nie tym razem. nie zamierzałem odpuścić.
- Twój brat ma narzeczoną, więc pomyślałem, żeby przepisać mu część udziałów w kancelarii. - Gdyby ten mężczyzna nie był moim ojcem, to już dawno bym mu przywalił.
- Co ty pieprzysz?! Nie tak miało być! - oburzyłem się. On chyba zwariował. Mój braciszek sobie kogoś znalazł i nagle ma przejąć kancelarię? Nie było takiej możliwości. On miał swoje życie w Stanach, więc niech się odczepi od Anglii. Nikt go tutaj nie potrzebował, a już na pewno nie firma.
- Nie unoś się tak - warknął. - Kancelaria ma być przekazywana z pokolenia na pokolenie, a zdaje się, że ty właśnie rozwaliłeś swój związek - oznajmił mi. Czyli, co przez tą idiotkę miałem stracić wszystko, na co tak długo pracowałem?!
- Kancelaria jest moja! - uderzyłem pięścią w stół. Nie mogłem tutaj wysiedzieć.
- To pogódź się z żoną. Pójdźcie na terapię małżeńską. - Zaśmiałem się na jego słowa. Nie było nawet mowy, żebym poszedł do jakiegoś psychologa, który będzie się wpieprzał w moje życie.
- Zakończyłem temat z Zoe raz na zawsze i nie mam zamiaru do niej wracać! Chyba ostatnio wyraziłem się jasno! - Ojciec nie mógł zrozumieć, dlaczego tak postąpiłem, zresztą matka tak samo, a ja zamiast pokazać im tą teczkę, trzymałem ją u siebie w gabinecie. Gdyby tylko przeczytali jej zawartość to od razu by zmienili zdanie i byli po mojej stronie. W końcu moja żona nie byłaby taka idealna w ich oczach.
- Zastanów się, bo możesz wiele stracić - powiedział, a ja zacząłem zastanawiać się, o czym on konkretnie mówił. O kancelarii czy też o czymś innym.
- Mam tego dosyć! Wpieprzasz się cały czas w moje życie. może zajmij się w końcu swoim?1 - wstałem od stołu. - Wyprowadzam się, bo mam tego dosyć! - z hukiem odstawiłem krzesło, a następnie opuściłem pomieszczenie. Nie wytrzymałbym tam ani chwili dłużej.
Szybkim krokiem wróciłem do siebie i zacząłem wrzucać swoje rzeczy do jednej z walizek, które stały w garderobie. Nie miałem zamiaru tutaj zostać i słuchać jego gadania. Potrzebowałem spokoju, który tutaj był rzeczą niemożliwą.
Zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy na tą chwilę. Wrzuciłem walizki do bagażnika swojego samochodu, a następnie wsiadłem za kierownicę. Z piskiem opon ruszyłem przed siebie, zostawiając wszystko w tyle. Apartament w centrum był moim miejscem, w którym mogłem się schować przed wszystkim i zamierzałem to zrobić. Rodzinny dom źle na mnie wpływał. Za dużo było tam zbędnych wspomnień.
~~~
Eve i Nika 😚
CZYTASZ
Find Happiness
Storie d'amoreMłoda kobieta z ogromną ilością problemów na głowie, nie wie już, co ma zrobić ze swoim życiem. Długi nie pozwalają jej normalnie funkcjonować, dorywcze prace za bardzo nie pomagają, wtedy jej przyjaciel wpada na genialny pomysł, który wszystko zmie...