,,Jestem z Leo. Spróbuję go zabrać do ciebie. Jackson"
Oli leżał na dywanie obok Kruszynki i wpatrywał się zmęczonym spojrzeniem w wiadomość sprzed trzech godzin, którą czarnowłosy wysłał z komórki punka. Sennie przymknął powieki, gładząc sukę po głowie i jeszcze bardziej się w nią wtulając, częściowo chowając głowę w jej długą sierść. Zwierzę zaszczekało krótko, po czym delikatnie trąciło pyskiem dłoń smutnego chłopaka, pocieszająco liżąc jego palce. Jeżyk wychylił łebek zza kanapy, parskając nieufnie na widok Kruszynki, lecz po chwili ostrożnie przydreptał do białowłosego, omijając sukę szerokim łukiem. Wdrapał się na ramię Oliego i przytulił do jego policzka, wyczuwając, że jego właściciel nie czuje się dobrze.
- Powinienem iść do Leo - szepnął oskarżycielsko sam do siebie, mając złe przeczucia i obwiniając się, że punkowi mogło się coś stać przez to, że jego tam nie było. Nie powinien puszczać go gdziekolwiek samego, na zewnątrz było zbyt niebezpiecznie, zwłaszcza dla zielonookiego, który za często dawał się ponieść emocjom. - To moja... - zaczął smętnie, lecz drgnął gwałtownie, zrzucając z ramienia jeża i niezdarnie się podnosząc, prawie potykając się o leżącą Kruszynkę. Usłyszał jakiś hałas na podwórku, potem kroki, na co pełen nadziei podbiegł do drzwi wejściowych, licząc na to, że zobaczy punka.
- Leo..! - wykrzyknął z ulgą, gdy drzwi się otworzyły i wszedł przez nie zielonooki. Oli w pierwszym odruchu chciał go przytulić, jednak zauważył, że coś jest z nim nie tak. Unikał jego spojrzenia, wpatrując się pusto w podłogę i zaciskając dłonie w pięści, sprawiając wrażenie, że nie do końca jest świadomy tego, co dzieje się wokół niego. - Leo..? - białowłosy niepewnie przeniósł wzrok na Jacksona, który wszedł za punkiem, po czym smętnie pokręcił głową, wzdychając ciężko i przekazując spojrzeniem, że pani Lucy nie żyje. Roberts bez słowa przeszedł do salonu, mijając małego ogrodnika, jakby wcale go nie dostrzegł, i usiadł na kanapie. Kruszynka, widząc wysokiego chłopaka, podskoczyła z podłogi i wesoło pomerdała ogonem, a następnie zaszczekała radośnie i chciała wskoczyć na Leo, jednak ten skrzywił się tylko i odgonił ją ręką.
- Nie teraz - wymamrotał tylko zachrypniętym głosem, po czym schował twarz w dłoniach, oddychając ciężko. Suka przestała ruszać ogonem i pisnęła krótko, a potem usiadła zrezygnowana na dywanie, kładąc się przy nogach punka i patrząc na niego smutno. Oleander przygryzł wargę, obserwując zachowanie zielonookiego i obawiając się o jego stan.
- To ja już pójdę - mruknął niezręcznie Jackson, poprawiając grzywkę i chcąc się odwrócić do drzwi wyjściowych, jednak zawahał się na moment, spoglądając kątem oka na załamanego Leo.
- Możesz zostać - rzekł równie niezręcznie białowłosy, zerkając na niego i mietosząc rąbek koszulki. Niebieskooki zamrugał, w pierwszej chwili nie wiedząc, co zrobić i mimowolnie chcąc odmówić, aby nie spędzać dłużej czasu z tym dziwnym chłopakiem, ale ostatecznie westchnął cicho, kiwając głową z pewną wdzięcznością. Nie uśmiechał mu się powrót do domu, ani samotne włóczenie się po okolicy w poszukiwaniu Theo, które do niczego by nie prowadziło. W dodatku nie tylko punk przeżywał żałobę po pani Lucy, dla czarnowłosego to również było trudne doświadczenie, choć w mniejszym stopniu, niż dla Leo. Mimowolnie wolał również nie zostawiać zdruzgotanego Robertsa samego z Olim, w obawie, że mały ogrodnik nie będzie dla niego wystarczającym wsparciem. - Spróbujmy położyć go do łóżka - zarządził niepewnie, drapiąc się po karku i patrząc na zielonookiego, a białowłosy pokiwał krótko głową, także uznając, że sen dobrze zrobi Leo.- Właściwie dlaczego tu przyszłaś? - spytał Vincent, unosząc podejrzliwie brew i na moment przestając gładzić po włosach opartą o niego Ophelię.
- Steve powiedział Genevieve, że w twoim mieszkaniu jest intruz - odparła sennym głosem, uśmiechając się delikatnie i wtulając w czarnowłosego, który zamrugał, po czym prychnął pod nosem, na nowo zaczynając bawić się lokami dziewczyny.
- A to gnojek... - mruknął cierpko, jednocześnie musząc przyznać, że konsekwencje złamania słowa przez Steve'a okazały się wyjątkowo miłe. Westchnął cicho, a następnie trochę niepewnie pocałował telekinetyczkę w czoło, rumieniąc się delikatnie, kiedy rudowłosa oddała buziaka. Nie miał pewności, ile godzin już minęło, ale odkąd Ophelia zmieniła mu opatrunki i przebrała się w pożyczone przez niego ubrania, pogrążyli się w rozmowie, podczas której pirokinetyk opowiedział jej o wszystkim, co się z nim działo przez ostatni tydzień. Szczerze mówił jej o swoich obawach i wątpliwościach przez które wolał pozostać w ukryciu, choć widział, że telekinetyczce niezbyt się to podobało. Dziewczyna jednak była w stanie zrozumieć jego motywy, spokojnie i cierpliwie wysłuchała jego monologu, a potem tylko go przytuliła, mówiąc, jak bardzo za nim tęskniła. Ciemnooki nieświadomie uśmiechnął się leciutko, wspominając tamten moment i znów czując, jak ogarnia go wzruszenie pomieszane z delikatną melancholią, przez co oparł policzek o czubek głowy Ophelii i westchnął cicho z ulgą, ciesząc się, że on i rudowłosa ponownie są razem. Złapał za jej dłoń i zaczął gładzić kciukiem jej skórę, jednak w pewnym momencie zmarszczył brwi, podnosząc jej rękę i przyglądając się jej uważnie.
- Co ci się stało? - spytał z przestrachem, dostrzegając bliznę na wierzchu jej dłoni, a gdy przyjrzał się wewnętrznej stronie, zamrugał zaskoczony, zauważając taki sam ślad. - Ophelia, kto ci to zrobił?! - ściskając delikatnie jej nadgarstek, położył drugą dłoń na jej policzku w opiekuńczym geście, jednocześnie groźnie mrużąc oczy. - Genevieve? A może tamta ruda..?
- Vincent, uspokój się - mruknęła nieco skonsternowana i w pewien sposób rozbawiona telekinetyczka, wspominając zapewnienia chłopaka, że jego rozległe oparzenia to ,,nic takiego". - Już nic mi nie jest, za to ty powinieneś... - zaczęła, chcąc znowu upomnieć pirokinetyka, że musi uważać na swoje rany, lecz ten zasłonił jej dłonią usta, przerywając jej.
- Jak to nic?! - obruszył się Vincent, marszcząc gniewnie brwi. - Ktoś mi za to zapłaci - rzekł groźnie, a na jego zdrowym ramieniu na krótką chwilę zapalił się niewielki płomień. - Mogłaś od tego zginąć!
- Od przebitej dłoni? - skonsternowana rudowłosa uniosła brew, parskając śmiechem, na co ciemnooki urażony prychnął pod nosem, starając się udawać oburzenie. Po chwili jednak także się krótko zaśmiał, mierzwiąc włosy dziewczyny i kręcąc głową z pewną frustracją.
- To się stało wtedy... przy magazynie? - spytał trochę niepewnie, spoglądając na nią z delikatnym niezadowoleniem. Skrzywił się sfrustrowany, gdy telekinetyczka z lekkim zawahaniem potwierdziła, równocześnie wzdrygając się na wspomnienie tamtego wydarzenia. - Przepraszam... - mruknął cierpko, przyciągając do siebie Ophelię i chowając twarz w jej włosach. - Powinienem cię ochronić... - dodał z wyraźnymi wyrzutami sumienia w głosie, po czym westchnął ciężko, zaciskając dłonie na jej koszulce i drżąc delikatnie, kiedy przypomniał sobie moment wybuchu.
- Vincent... To nie twoja wina - rzekła od razu rudowłosa uspokajającym tonem, przygryzając wargę i gładząc go po plecach. - Naprawdę, nie masz za co przepraszać - odsunęła się nieznacznie i pocałowała go krótko, potem przekazując spojrzeniem, że już wszystko jest w porządku. - To Genevieve powinna nas przeprosić - wymamrotała sfrustrowanym głosem, marszcząc gniewnie brwi na wspomnienie dnia, w którym blondynka postanowiła ich ze sobą skłócić dla własnych celów.
- Ta szmata... - wycedził z furią, mrużąc oczy i zastanawiając się, do jakiego stopnia może przypalić Genevieve, żeby Ophelia nie była na niego zbytnio zła. Prychnął gniewnie pod nosem, po czym westchnął ciężko, opierając się wygodniej o ścianę. - Ej, a w sumie co dokładnie..? - uniósł brew i przerwał wpół zdania, a następnie cicho parsknął śmiechem i delikatnie pocałował dziewczynę w czubek głowy. Wtulona w niego telekinetyczka trzymała głowę opartą o jego pierś, oddychała spokojnie i leciutko uśmiechała się przez sen, chociaż jeszcze przed momentem rozmawiali. Vincent zdziwił się trochę, że udało jej się tak szybko zasnąć, jednocześnie ciesząc się w duchu, że w ogóle jej się to udało, gdyż oboje od dawna mieli problemy ze snem. Delikatnie gładził ją po plecach, również przymykając powieki i po kilkunastu minutach sam także przysnął, jednak nagle oboje podskoczyli gwałtownie, kiedy telefon Ophelii niespodziewanie zadzwonił. Przez chwilę patrzyli na siebie z dezorientacją, mocno przytuleni, po czym przenieśli lekko przestraszone spojrzenia na komórkę, dziwiąc się temu urządzeniu. Gdy w końcu udało im się dojść do siebie i zrozumieć, dlaczego telefon wydaje dźwięki, oboje wściekle zmarszczyli brwi, zastanawiając się, kto może dzwonić o tak późnej porze.
- Do cholery, przecież jest środek nocy - wymamrotał cierpko czarnowłosy, zakładając ręce na piersi i spoglądając na Ophelię, która wzięła swój telefon do ręki.
- Vincent, jest ósma rano - odparła, unosząc brew z pewnym zdumieniem, dopiero teraz dostrzegając, że zza zasłon nieśmiało przebija światło słoneczne. - To Genevieve - rzekła niezbyt zadowolonym tonem, lecz po chwili przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę. - Mamy jechać do mojej mamy i Zacka - wyjaśniła, a następnie otworzyła szerzej oczy, orientując się, że nie ma tu żadnych ubrań na zmianę. Spojrzała na chłopaka i na jego bandaże, a wtedy coś przyszło jej do głowy. - Poproszę ją, żeby przysłała Mayę - powiedziała stanowczo, naciskając zieloną słuchawkę. Słysząc to, pirokinetyk zamrugał i gwałtownie chciał zabrać jej komórkę z ręki, ale w tym momencie po drugiej stronie słuchawki odezwała się zniecierpliwiona blondynka.
- Genevieve..! Hey... Tak, pamiętam - Ophelia obdarzyła ciemnookiego nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem, na co chłopak zamrugał, po czym prychnął obrażony pod nosem, zakładając ręce na piersi i z urazą marszcząc brwi. - ...Zatrzymałam się tu... tak jakoś, no wiesz, wspomnienia... czy coś - mruknęła niepewnie, nieco zmieszana i nerwowa. - ...tak... Ej, Genevieve, możesz tu sprowadzić Mayę? Proszę... Nie, nie, nic się... Po prostu ją przywieź, dobra? - przewróciła oczami, wzdychając cicho i kręcąc głową z frustracją. - Dzięki... O, chwila! Weźmiesz mi też moją torbę z ciuchami..? Taka różowa... Po prostu mi ją weź, dobra? Ok, dzięki, pa! - rozłączyła się szybko, nie dając błękitnookiej po drugiej stronie słuchawki szansy, by się sprzeciwić. - Załatwione - rzekła do Vincenta, uśmiechając się szeroko, jednak czarnowłosy tylko skrzywił się z niezadowoleniem, domyślając się, jak nieprzyjemne będzie powtórne spotkanie z Genevieve.
CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.