116

13 3 0
                                    

... Genevieve..! Genevieve! Mój boże...

...Jeszcze tylko chwila... Kurwa mać!
Jej uszu dobiegały stłumione hałasy, nie mogła rozpoznać, do kogo należał ten głos, ale czuła, że znajduje się w rozpędzonym aucie.
... Ani się waż zamykać oczu... Genevieve..!

Auto o mało nie uderzyło w ścianę, gdy roztrzęsiony Zack gwałtownie wjechał na miejsce parkingowe, w ostatnim momencie hamując gwałtownie. Na wpół świadomie wyłączył auto i wyskoczył na zewnątrz, otwierając tylne drzwi. Jeszcze nigdy nie był tak wdzięczny osobie, która wymyśliła podziemne parkingi, bo nie wyobrażał sobie wyciągać zakrwawionej, nieprzytomnej Genevieve z samochodu na normalnym zewnętrznym parkingu.
- Jeszcze chwila i będziemy u siebie - mamrotał pod nosem, bardziej do siebie niż do dziewczyny. Przygryzł nerwowo wargę, choć miał ją już pogryzioną w każdym możliwym miejscu, uświadamiając sobie, że nie może nieść blondynki w takim stanie przez korytarz. Tylko tego mu teraz brakowało, by ktoś wezwał do nich policję. - Kurwa mać... - mruknął, puszczając uzdolnioną i kładąc ją znowu na siedzeniu, po czym zajrzał w nadziei do bagażnika. Znalazł w środku jakiś koc, doszedł do wniosku, że dobre i to, więc owinął nim częściowo Genevieve, by zakryć krwawą plamę na jej płaszczu. - Wytrzymaj jeszcze chwilę... Nie rób mi tego, Genevieve - powiedział z przejęciem, biorąc ją na ręce, a po chwili zrobił zdziwioną minę, kiedy dotarło do niego, że naprawdę dał radę ją unieść. - Nic ci nie będzie... Nic a nic... - szeptał pod nosem, trzymając ją mocno w ramionach, i szybkim krokiem udał się w stronę windy, nie chcąc, by adrenalina wyparowała mu przedwcześnie.

Sasaki nucił pod nosem, uśmiechając się z zadowoleniem i zakładając na siebie marynarkę, gotowy powrócić do Isaaca w glorii chwały po dniu pełnym sukcesów. Nigdy nie był zbytnim optymistą, więc nie oczekiwał, że wszystko pójdzie tak gładko, jednak pomylił się w najlepszym tego słowa znaczeniu i teraz mógł niecierpliwie czekać, aż dostanie zaproszenie do zarządu. Szczegółowy raport do Liao został już wysłany, odpowiedź zapewne przyjdzie niedługo, a dzisiejszego wieczoru zamierza nadrobić z narzeczonym te wszystkie nadgodziny, kiedy nie było go w mieszkaniu.
- Davis, jeszcze jedno - odezwał się do czarnowłosego, który na swoje nieszczęście wrócił do gabinetu Shoty po swoje zapomniane papierosy. - Sprzątnij ciało 0-3 - polecił, na co drugi mężczyzna prychnął sfrustrowany, rzucając swojemu szefowi nieprzychylne spojrzenie. - W razie potrzeby ukróć jej cierpienia - dodał, co już nieco bardziej się spodobało Davisowi. - Jak skończysz, wyślij mi SMS-a czy coś... Byle nie dzwoń - mruknął ostrzegawczo, bo z całą pewnością nie życzył sobie, by czarnowłosy mu przeszkadzał w jego cennym czasie z Issac'iem.

Zachary najostrożniej jak mógł położył Genevieve na kanapie, w duchu dziękując każdemu znanemu sobie bóstwu za to, że nie natknęli się na nikogo w drodze do mieszkania.
- Apteczka... Apteczka... Gdzie jest ta cholerna apteczka - próbował sobie przypomnieć, rozglądając się po salonie i nie puszczając dłoni blondynki, trochę nieświadomie ją ściskając. Po chwili podszedł do właściwiej szafki i wyjął dużą apteczkę, z ulgą odkrywając, że znajduje się w niej wszystko, co potrzebne, a nawet jeszcze więcej. Wrócił do dziewczyny i drżącą ręką ściągnął z niej koc, odsłaniając plamę z krwi. Kiedy znalazł ją niedaleko ruin po bazie, okropnie spanikował i czuł, że musi jak najszybciej zabrać ją z tamtego miejsca. Teraz tego żałował, bo ogarnęły go obawy, że na ratunek jest już za późno, i że powinien opatrzyć jej ranę tam na miejscu, zamiast targać ją przez pół miasta i narażać na wykrwawienie. Jednak w tamtym momencie nie był w stanie racjonalnie myśleć i zdał się całkowicie na instynkt, albo na własną panikę, i miał szczerą nadzieję, że Genevieve za to nie zapłaci.

Jackson ocknął się częściowo, mając jeszcze nieco przytłumione zmysły, a po chwili zorientował się, że leży na czymś miękkim, chyba łóżku, a w dodatku czuje czyjś dotyk na prawej ręce i dziwne, ale przyjemne ciepło. Otworzył oczy i ujrzał sufit, ale to nie był sufit z tamtego okropnego pokoju, więc po części dotarło do niego, że znów znajduje się w obcym miejscu. Spanikował przez to trochę, lecz był zbyt wyczerpany, by w jakikolwiek sposób to okazać, więc jedynie obrócił głowę w prawo, by zobaczyć, kto tak miętosi jego rękę.
- Tylko się nie wierć - powiedziała dziewczyna o brązowych włosach i piwnych oczach, mająca w uszach i na twarzy pełno kolczyków. Jackson wzdrygnął się odruchowo, mając złe wspomnienia z dotykającymi go obcymi ludźmi, przez co mimo woli chciał wyrwać swoją rękę, jednak dziewczyna trzymała go dość mocno, a on był bardzo osłabiony. - Nie robię ci nic złego... Możesz się uspokoić - mruknęła, choć trochę milszym tonem, na co chłopak wziął głęboki oddech, mimo wszystko i tak starając się zachować czujność i obserwując ją uważnie. Dostrzegł na jej nadgarstku jakiś tatuaż, przypominał jakiś numer, ale nie mógł go dokładnie dojrzeć. - Nieźle się urządziłeś... Dobrze, że te rany są świeże - rzekła brązowowłosa, dociskając palce nieco mocniej na krawędziach oparzenia, by lepiej się goiły. - Chyba że wolisz wyglądać jak ten nowy pirokinetyk - dodała, krzywiąc się odrobinę, bo tamten uzdolniony wyglądał okropnie.
- Widziałaś tego nowego? - Jackson o mało nie podskoczył, słysząc kolejny głos i uświadamiając sobie, że w pokoju znajduje się ktoś jeszcze. Podniósł się do siadu i rozejrzał mimo woli, po czym przełknął ślinę z pewną trwogą, gdy natrafił wzrokiem na nie jedną, ale jeszcze dwie osoby. Zaniepokoiła go zwłaszcza rudowłosa dziewczyna, która siedziała tyłem na krześle, opierając się ramionami o oparcie, gdyż wyglądała dość groźnie ze swoim niezbyt przyjaznym spojrzeniem, i z pewnością była na tyle silna, by złamać jego wątłe ciałko wpół. Druga dziewczyna, blondynka, również nie sprawiała zbyt miłego wrażenia, ale przynajmniej była drobniejsza, więc być może Jackson miałby z nią jakieś nikłe szanse w walce, albo przynajmniej udałoby mu się jej uciec.
- Jasne, że go widziałam - odparła uzdolniona lecząca oparzenia chłopaka, po czym westchnęła ciężko, nie chcąc przypominać sobie jego sieci blizn. - Jego i tę drugą - dodała, mając świadomość, że to ona, jako uzdrowicielka, najlepiej wie, co się dzieje w siedzibie spośród uzdolnionych.
- Rzucał się jak wściekły i próbował wszystkich pozabijać? - spytała odrobinę niepewnie Jasmine, unosząc brew, nie mając najmniejszej ochoty natknąć się na Vincenta. Może i było to z jej strony trochę tchórzliwe, jednak wolała się nie przekonać, jak chłopak by zareagował na jej widok. Wystarczą jej te blizny, które już ma na plecach.
- Nie wiem, leczyłam go, jak był nieprzytomny - odparła 1-7, co wcale nie uspokoiło rudowłosej. - Możemy spróbować znowu z twoimi plecami - zaproponowała, na chwilę przenosząc wzrok na zielonooką, czując się odrobinę winna temu, że za pierwszym razem nie udało jej się zaleczyć ran na tyle, by nie powstały blizny. Ale miała świadomość, że Jasmine nie trafiła do niej od razu, a nawet ona nie jest cudotwórczynią.
- Nie trzeba - mruknęła, choć niezbyt lubiła natrafiać palcami na zgrubiałą skórę, albo oglądać swoich pleców w lustrze. Uznała jednak, że zachowa sobie ten znak porażki, by następnym razem nie dać pirokinetykowi tej satysfakcji z wygranej. Chociaż w obecnej sytuacji jak najbardziej chciałaby odwlec ich następne spotkanie. - A co z tobą? - zwróciła się do Jacksona, przypominając sobie, że czarnowłosy także tutaj jest, bo siedział tak cicho, że zdążyła o nim zapomnieć. - Masz jakieś imię? - spytała, przeszywając go wzrokiem, przez co chłopak wzdrygnął się lekko przestraszony, zastanawiając się, czy to nie są jego ostatnie chwile.
- Jackson... - odezwał się cicho, przez moment nie mając pewności, czy to na pewno jego imię.
- Dobre imię dla takiego chuderlaka - skwitowała rudowłosa, równocześnie spoglądając na nadgarstek chłopaka. Nie zauważyła, by miał na nim numer, choć domyślała się, że wkrótce zapewne mu jakiś nadadzą. - Ja jestem Jasmine - rzekła, odruchowo podnosząc dłoń, aby niebieskooki mógł zobaczyć numer na jej nadgarstku. - A to Siódemka - dodała, wskazując na blondynkę. Jackson pomyślał, że Siódemka to dość... niecodzienne imię, lecz po chwili dotarło do niego, że przecież znajduje się teraz w miejscu, w którym każda osoba w jego wieku ma nadany taki numer. Odetchnął głęboko, nie chcąc znowu wpaść w panikę, ale ciężko mu było zachować spokój ze świadomością, że znajduje się właściwie w siedzibie wroga. Co prawda niekoniecznie swojego bezpośredniego wroga, lecz najwyraźniej został już wplątany w całą tę sytuację na tyle, że nie może już udawać, że go to nie dotyczy. Pożałował częściowo, że swego czasu natknął się na Leo i oboje niefortunnie natknęli się na tamtą dziwną grupkę. Wzdrygnął się lekko na wspomnienie tamtego dnia, wciąż dziwiąc się, że jakoś udało im się ujść z życiem, a następnie przyjrzał się nieco uważniej Siódemce, mając nagle wrażenie, że wygląda dziwnie znajomo.
- Skończone - odezwała się 1-7, wytrącając czarnowłosego z intensywnych rozmyślań, i wstała z krzesła, poprawiając swoje krótkie włosy. - Wracam do siebie... Pewnie ktoś zdążył się już połamać - mruknęła z odrobiną frustracji w głosie, bo rzadko zdarzały się dni, w których nie miała za wiele do roboty. Już dawno pogodziła się że swoim losem, ale i tak miała nadzieję, że uzdolnieni nauczą się kiedyś bardziej o siebie dbać. - Nie zamęczcie go za bardzo - rzuciła jeszcze do dziewczyn, na co Jasmine prychnęła tylko pod nosem, podczas gdy Siódemka próbowała odgadnąć, dlaczego Sasaki przydzielił im do drużyny Jacksona. W siedzibie wieści szybko się rozchodzą, więc prawie wszyscy już wiedzieli, że z nowym serum opracowanym przez panią Morton udało się stworzyć nowego pirokinetyka, i właśnie przez to blondynka nie rozumiała, dlaczego chłopak trafił do ich drużyny, w której już przecież mają jedną pirokinetyczkę.
- Jak tu trafiłeś? - odezwała się Jasmine, lustrując Jacksona wzrokiem i zastanawiając się, dlaczego naukowcy postanowili przeprowadzić eksperyment na takim chuderlaku. Niebieskooki zamrugał skołowany, nadal nie czując się pewnie w tym niepokojącym towarzystwie, a następnie nerwowo poprawił grzywkę, po części licząc na to, że cała ta sytuacja to tylko jedna wielka halucynacja wywołana przedawkowaniem.
- Nie wiem... Chyba mnie porwali... - powiedział niemrawo, mając w głowie jedynie przebłyski i skrawki wspomnień, o wiele bardziej przejmując się teraz tym, że się tu znalazł, a nie tym, jak się tu znalazł.
- Miałeś jakieś kontakty z Trójką? - spytała z zaciekawieniem rudowłosa, unosząc brew i przyglądając się chłopakowi, podczas gdy blondynka spojrzała na nią z lekką konsternacją, bo to było chyba zbyt ryzykowne i bezpośrednie pytanie, jednak mimo wszystko i tak po chwili spojrzała wyczekująco na Jacksona, również zainteresowana jego odpowiedzią.
- Z kim? - z niezrozumieniem zmarszczył brew, nie wiedząc do końca, czy chodzi jej o jedną, czy trzy osoby. Mógł to być czyjś pseudonim, czy nawet imię, skoro stała przed nim dziewczyna dosłownie mająca na imię Siódemka. Jasmine westchnęła ciężko z rozczarowaniem, ale uznała, że nie ma sensu drążyć tematu. Teoretycznie istniały trzy możliwości - Jackson mógł faktycznie jej nie znać, albo tylko udawać, że nie wie, o kogo chodzi... albo po prostu był głupi.
- Nieważne... - mruknęła rudowłosa, wstając z krzesła, i poprawiła włosy, ostatni raz przeszywając chłopaka wzrokiem. - Lepiej szybko się ogarnij, bo nie dam ci forów na jutrzejszym treningu - ostrzegła go z odrobinę złośliwym uśmieszkiem, mimo wszystko czując pewną satysfakcję z tego, że będzie miała okazja trochę podręczyć żółtodzioba. Siódemka przewróciła oczami, domyślając się, że rudowłosa może im przypadkiem, lub nie, spopielić nowego, ale z drugiej strony sama miała ochotę powalczyć z kimś innym niż Jasmine. Wyszła z pokoju za drugą uzdolnioną, a kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Jackson zamrugał skołowany, uświadamiając sobie, że nic nie rozumie.
- Jaki, kurwa, trening..? - wydukał przerażony, zastanawiając się po chwili, czy to nie ostatni moment, by spisać testament.

UzdolnieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz