9

40 3 123
                                    

Ophelia w ciągu ostatniego miesiąca starała się dotrzymywać obietnicy złożonej Vincentowi, wychodziła z domu tylko w sytuacjach, kiedy naprawdę musiała i nigdy po zmroku, dzięki temu niepokój związany z tamtym wydarzeniem z rzekomym porywaczem stopniowo zanikał i dziewczyna czuła się już dużo pewniej niż parę tygodni temu. Trochę brakowało jej spacerów po mieście, ale przeznaczyła ten dodatkowy wolny czas na stworzenie kilku nowych projektów i teraz jej pokój był zawalony falbankami, koronkami i niedokończonymi sukniami w stylu wiktoriańskim. Kilka razy odwiedził ją nawet Zachary, a jako, że rudowłosa miała w ciągu ostatniego miesiąca mocno ograniczony kontakt z innymi ludźmi, chętniej niż zwykle go przyjmowała. Trochę to zdziwiło jej brata, ale był z tego powodu wyraźnie ucieszony i korzystał z tej niespodziewanej gościnności, ile tylko mógł. Miał równocześnie wrażenie, że coś się wydarzyło w życiu Ophelii, ale nie miał odwagi jej o to spytać, żeby nie zepsuć ich na nowo budowanych relacji. Dobrze znał swoją siostrę i wiedział, że wypytywanie jej o rzeczy, o których nie chciała mówić, nigdy nie kończyło się dobrze. Tak samo jak musiał uważać, by przypadkiem nie poruszyć tematu ich matki. Dla Ophelii była to wyjątkowo drażliwa kwestia, Zack miał tego świadomość, jak również wiedział, że ich rodzicielka nie pochwala jego wizyt u siostry. Przebywał właśnie w mieszkaniu rudowłosej i próbował wypić przesadnie mocną kawę, gdy dziewczyna nagle się odezwała, przerywając chwilę ciszy.
- Pojutrze są urodziny taty - rzekła smutno, wpatrując się w swoje dłonie. Zachary spojrzał na nią, westchnął ciężko i odstawił kubek. Przez dłuższą chwilę żadne z nich nic nie mówiło.
- Jeśli chcesz go odwiedzić... - zaczął chłopak, siadając obok Ophelii i delikatnie obejmując ją jednym ramieniem. - Dam ci znać, kiedy jej nie będzie.
Rudowłosa drgnęła i spojrzała w jego szare oczy. Bardzo tęskniła za tatą, ale nie chciała przypadkiem natknąć się na swoją rodzicielkę. Odwróciła wzrok, czując napływające łzy na wspomnienie ojca, jednak po chwili przestała powstrzymywać płacz i oparła głowę o ramię brata. Zachary, widząc to, uśmiechnął się smutno, gdyż znów ujrzał w Ophelii swoją małą siostrzyczkę sprzed lat. Pozwolił jej się na spokojnie wypłakać, widział, że dziewczyna tego potrzebuje. Była bardzo przywiązana do taty i teraz musiała niesamowicie za nim tęsknić.  Gdy skończyła, zmieszała się trochę i pociągając nosem, uciekła zawstydzona do kuchni pod pretekstem zrobienia kolejnej kawy. Zack prychnął rozbawiony jej zakłopotaniem, obserwowanie jej nieudolności w okazywaniu uczuć zawsze było interesujące. Nie chciał jednak przesadnie krępować rudowłosej, więc niedługo po tym opuścił jej mieszkanie, zaznaczając, że jeśli zdecyduje się odwiedzić tatę, ma mu dać znać a on wszystko załatwi. Ophelia zamknęła za nim drzwi i przeklinając własną emocjonalność, wróciła do kuchni. Oddałaby wszystko za jeszcze choć jeden dzień spędzony z tatą, ale wiedziała, że to niemożliwe. Czując, że jeśli ponownie pogrąży się we wspomnieniach, po raz kolejny pozwoli swoim uczuciom się uzewnętrznić, otworzyła szafkę w poszukiwaniu ulubionych orzeszków, byle tylko zająć czymś myśli. Sfrustrowana zorientowała się, że w środku nie zachowała się żadna paczka, zaczęła więc rozważać udanie się do sklepu. Potrzebowała nie tylko orzeszków, ale przede wszystkim odrobiny świeżego powietrza, by dojść do siebie po wizycie brata. Nadal było jasno, a po ulicach krążyło sporo ludzi, więc Ophelia czuła się dość bezpiecznie wychodząc na miasto. Jednak gdy odkryła, że w jej ulubionym pobliskim sklepie nie ma orzeszków, załamała się nieco, ale przypomniała sobie, że może kupić przekąskę jeszcze w jednym miejscu. Niestety, orzeszki mogła znaleźć jedynie w supermarkecie niedaleko obrzeży miasta, musiałaby więc pojechać autobusem, a potem przejść kilka przecznic. Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że ulubiona boska przekąska jest warta ryzykowania życia i ruszyła w stronę przystanku.
- Przecież nie będę tchórzyć jak jakaś panienka - prychnęła sama do siebie, jednocześnie bacznie obserwując otoczenie. Wsiadając do autobusu, nie dostrzegła idącego za nią od jakiegoś czasu chłopaka w bluzie. Podczas podróży słuchała na słuchawkach na pełnej głośności death metalu, przeklinając stare baby, które usiadły przed nią i bardzo głośno komentowały wygląd każdej osoby w pojeździe. Nawet krzyki wokalisty nie mogły ich zagłuszyć. Coraz bardziej zirytowana obecną sytuacją, wściekle zdjęła słuchawki z zamiarem wyjaśnienia bezczelnych moherów, gdy nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Podskoczyła gwałtownie, odwracając głowę do tyłu i zobaczyła chłopaka, który najprawdopodobniej był w podobnym wieku, co ona. Zaczerwieniła się, gdyż nie była przyzwyczajona do rozmów z nieznajomymi i pytająco wpatrywała się w jego oczy, przywodzące na myśl gorzką czekoladę, którą Ophelia wręcz uwielbiała. Uroku dodawały chłopakowi brązowe kręcone włosy i liczne piegi na policzkach, przez co rudowłosa zarumieniła się jeszcze mocniej, nadal nie potrafiąc nic z siebie wydusić.
- Nie są tego warte - rzekł nieznajomy z delikatnym uśmiechem, patrząc prosto w szarozielone oczy dziewczyny, cały czas trzymając swoją dłoń na jej ramieniu. Ophelia w pierwszej chwili nie skojarzyła, o czym on mówi, zdezorientowana niespodziewaną sytuacją, jednak nagle przypomniał jej się Vincent. Pamiętała jego pełne powagi spojrzenie, kiedy wpatrywał się w nią tęczówkami o barwie hebanu, gdy prosił ją o zachowanie szczególnej ostrożności. Dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała kuriera w takim poważnym nastroju, nawet trochę ją to przestraszyło, ponieważ w tamtym momencie odniosła wrażenie, że ten wiecznie uśmiechnięty i żartujący Vincent rozsiewał wokół siebie groźną i niepokojącą aurę. Drgnęła lekko na to wspomnienie, czując wyrzuty sumienia, że tak łatwo dała się omamić uroczym piegom, i odwróciła się od nieznajomego. Modliła się w duchu, by chłopak wysiadł na następnym przystanku, gdyż zaczął jej się wydawać podejrzany, poza tym nie chciała zawieść kuriera ani wysłuchiwać jego wrednych docinek, gdyby faktycznie została porwana. Brązowowłosy jednak uparcie siedział na miejscu, Ophelia czuła jego wzrok na sobie, zaczęła nawet obmyślać plan na wypadek walki z nim, w końcu żywcem jej nie weźmie. Poza tym sporą przewagę dawały jej kochane ciężkie glany i doświadczenie po bójkach z bratem. Przerobiła w myślach już dwadzieścia możliwych scenariuszy, kiedy zorientowała się, że na następnym przystanku powinna wysiąść. Nieznajomy wciąż był w autobusie, więc istniała szansa, że pojedzie dalej, a dziewczyna będzie mogła z czystym sumieniem pacnąć się w czoło za swoją głupotę i wybujałą wyobraźnię. Z bijącym sercem wstała z siedzenia i ruszyła w stronę wyjścia.
- Błagam, zostań tam, błagam, błagam - powtarzała w duchu, odnosząc wrażenie, że autobus zrobił się nagle nadzwyczaj długi. Odetchnęła głęboko z ulgą, stojąc już na zewnątrz, z zamiarem uderzenia się w czoło, kiedy nagle usłyszała.
- W którą stronę idziesz? - Ophelia podskoczyła przerażona, widząc brązowowłosego. Spanikowana nie wiedziała, co zrobić, postanowiła więc taktycznie zaczekać, aż wróg wykona kolejny ruch, w końcu poznanie przeciwnika stanowiło podstawę zwycięstwa.
- A ty? - spytała drżącym głosem, chcąc zyskać na czasie i pójść w przeciwnym do niego kierunku. Dziewczyna, korzystając z tego, że chłopak stoi przed nią, uważnie mu się przyjrzała. Był kilka centymetrów wyższy od niej, ale na mięśniaka to on nie wyglądał. Uwagę Ophelii przykuły jego ubrania. Rudowłosa zamarła i przeraziła się jeszcze bardziej, gdy rozpoznała granatową bluzę. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że brązowowłosy był tym typem, który śledził ją miesiąc temu. Starała się jednak zachować spokój i nie dać po sobie poznać, że go skojarzyła. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, przez co dziewczyna zaczęła się powoli niecierpliwić. W końcu chłopak westchnął, włożył ręce do kieszeni i odszedł bez słowa. Ophelia, nie wiedząc, co się dzieje, stała przez jakiś czas nieruchomo, próbując jakoś przeanalizować całą sytuację. Skoro typ ją śledził, to jeśli dobrze połączyła fakty powinien chcieć ją porwać. Dlaczego więc ona nadal tu stała, a on tak po prostu sobie odszedł, bez słowa. Rudowłosej przyszło do głowy, że może stwierdził, że ona nie jest godna bycia przez niego porwaną.
- Co za gnój - wymamrotała, odwracając się w stronę, w którą udał się piegus, chcąc wyjaśnić tę kwestię, ale zatrzymała się w pół kroku. Równie dobrze ten typ mógł zwyczajnie przygotowywać się teraz do właściwego porwania, żeby potem ją sprzedać na organy. Odwróciła się więc w drugą stronę, z zamiarem oddalenia się jak najbardziej od niedoszłego oprawcy. Ale nagle dotarło do niej, że przecież nie musi być jedyną ofiarą. Chłopak może w końcu mieć na oku kilka osób, a jeśli Ophelia go nie powstrzyma, nadal będzie porywał niewinnych.
- Ja mu nie dam rady? - mówiła do siebie, czując nagły przypływ odwagi i heroizmu, lecz po trzech krokach w kierunku przeciwnika na powrót się zatrzymała.
- Vincentowi będzie smutno, jak coś mi się stanie - wyszeptała, rumieniąc się lekko, i zdecydowała, że będzie trzymać się obietnicy i nie wpakuje się w żadne niebezpieczeństwo, przynajmniej na razie.

UzdolnieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz