Leo leżał na podłodze, wpatrując się ze znudzeniem w sufit i licząc muchy na nim, naprawdę zafascynowany tym, skąd wzięło się w tym odizolowanym od świata pokoju tyle robactwa. Westchnął ciężko, sfrustrowany samotnością i wewnętrznym niepokojem, a następnie zamknął oczy z rezygnacją, mając nikłą nadzieję, że może uda mu się zdrzemnąć. Przynajmniej przez sen raczej nie będzie się nudził. Ale jak na złość, akurat wtedy jedna tłusta mucha z sufitu uznała, że świetnym pomysłem będzie zlecenie w dół i napastowanie twarzy pewnego pięknego kawalera, przez co chłopak wściekle zaczął ją odganiać, ostatecznie tylko uderzając się w ucho, a zwycięski owad jedynie pomachał mu odwłokiem przed oczami i powrócił na sufit.
- Cholera jasna..! - mruknął gniewnie punk, podnosząc się do siadu i pocierając bolące ucho. Na domiar złego swoje niepełne ucho, które najwyraźniej zbierało każde możliwe obrażenia. - Panie Sasaki, długo jeszcze będzie mnie pan tak tu trzymał? - spytał głośno, kierując wzrok na kamerę, ale odpowiedziało mu tylko echo jego własnego głosu, które nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd pojawiło się niespodziewanie w tym nie aż tak dużym pomieszczeniu. Shota nie odzywał się już od kilku godzin, od kiedy zabrali stąd Melody, do której Leo wciąż czuł pewną urazę, i im więcej czasu mijało, tym Roberts jakoś tak zaczynał nawet tęsknić za denerwującym zniekształconym głosem tej kanalii. Inna mucha, tym razem bardziej smukła od poprzedniej złośnicy, podleciała niedaleko dłoni chłopaka i usiadła na podłodze, najprawdopodobniej szukając na dole jakiejś rozrywki. - Ciekawe, co tam u Oliego... - rzekł do niej z zamyśleniem, obserwując jak owad drepta w kółko, i zamrugał szybko, nie chcąc się rozkleić. W końcu Oli na pewno czuje się teraz znacznie gorzej, pewnie nie ma pojęcia, co się stało i gdzie jest Leo, musi być przerażony, skołowany i głodny... albo, co gorsza, wrócił do swojej diety słodyczowej. Ta ostatnia myśl tak nim wstrząsnęła, że aż wstał i zaczął krążyć po pokoju, przypominając sobie te sterty papierków po cukierkach i paczek po ciasteczkach, co w niczym nie pomagało. - Jak chuj dostanie cukrzycy... Albo już dostał - wymamrotał z przejęciem, nie do końca wiedząc, jak działa cukrzyca, ale domyślając się, że Oleander składa się teraz w 90% z cukru. Może właśnie od cukru ma takie białe włosy...Oli wyrzucił za siebie butelkę po roztworze glukozy, jakim był napój jabłkowy z supermarketu, i otworzył kuchenną szufladę ze sztućcami. Jako pierwszy jego uwagę przykuł ostry jak brzytwa tasak, lecz szybko doszedł do wniosku, że byłby on raczej nieporęczny i trudny do noszenia ze sobą bez wzbudzania podejrzeń. Mniejszy, ale nadal całkiem spory nóż wydawał się lepszym wyborem, jednak i tutaj pojawiał się problem z przenoszeniem. Westchnął więc ciężko, po czym zaczął grzebać w szufladzie, szukając czegoś, co nadawałoby się do atakowania, ale i nie wystawałoby na kilometr z kieszeni. Dość szybko się zniechęcił, gdy, trzymając w dłoni mały nożyk do obierania ziemniaków, dotarło do niego, że chyba skończyły mu się opcje. Z niezadowoleniem zamknął szufladę, uznając, że trucizny i tak są znacznie groźniejsze i bardziej przerażające od jakichś tam nożyków, a potem przypomniał sobie, że Genevieve swego czasu przekazała Jacksonowi jakiś pistolet, tak na wszelki wypadek. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, gdzie czarnowłosy mógłby go schować, po czym poszedł do łazienki. Pomyślał, że być może chłopak trzymał broń w szafce, w której ukrywał również swoje szemrane proszki, jednak niestety Oleander nie znalazł niczego więcej poza narkotykami i zaciekami. Pistolet mógłby mu się przydać, nawet jeśli jego cel jest gorszy niż obecna fryzura Leo. Skrzywił się z frustacją, a po chwili zadrżał mimowolnie na wspomnienie Robertsa.
- Nie mam czasu na żaden cholerny atak... - wymamrotał cierpko sam do siebie, siadając na zimnej podłodze i przyciskając dłonie do skroni. Odetchnął głęboko, odpychając myśli o zielonookim, a jego zmysły zaczęły wracać do normy. Otworzył oko, zdenerwowany własną słabością, a jego wzrok natrafił na czarną bluzę leżącą pod stojakiem na ręczniki. Nie dostrzegłby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że coś wyraźnie pod tą bluzą leżało, tworząc podejrzane wybrzuszenie. Z gorzką myślą, że chociaż tym razem jego wadliwy umysł się na coś przydał, zbliżył się do stojaka i z satysfakcją odkrył schowany pod bluzą niewielki pistolet i paczkę naboi. - Całe szczęście, że Jackson jednak jest głupi... - nie rozumiał, jak niebieskooki mógł myśleć, że ukrycie broni w takim miejscu to dobry pomysł, ale teraz liczyło się tylko to, że Oli ją znalazł. Właściwie nigdy z czegoś takiego nie strzelał, jednak uznał, że przecież nie może być to takie trudne. W sumie już sam widok pistoletu wzbudza pewien postrach, a i tak jak dojdzie co do czego będzie opierał się głównie na swoich truciznach i zdolności. Sprawdził, czy broń na pewno jest zabezpieczona, bo miał świadomość, że z jego szczęściem mógłby przypadkiem nacisnąć spust, a następne wrócił do kuchni. Chęć zemsty na Sasakim napędzała go do działania i już nie mógł doczekać się chwili, w której usłyszy jego pełne cierpienia krzyki, ale wiedział, że musi dobrze zaplanować swoje następne posunięcia, bo dostanie się do Shoty zapewne nie będzie takie łatwe.
- Nie teraz - mruknął zniecierpliwionym tonem do jeżyka, który zaczął gryźć go w nogawkę spodni, a moment później spojrzał na zwierzątko z zamyśleniem. A właściwie na swoje spodnie. Ruszył pospiesznie do swojego pokoju, przypominając sobie, że w innej parze spodni ma przecież karteczkę z pokoju Genevieve z tajemniczymi liczbami. Ciesząc się w duchu, że nie przyszło mu do głowy robienie prania, dorwał w końcu kawałek papieru i przyjrzał mu się podejrzliwie.
CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.