- Jakim cudem zdecydowałyście się na coś tak ryzykownego?! - zdenerwowany Arthur podniósł głos, pocierając kciukiem bolącą z nerwów skroń i spoglądając smętnie na Melody i Lilianne, które dzielnie wytrzymywały jego spojrzenie. Zestresowana Lilith wbijała wzrok we własne dłonie, a Maya niezbyt przejęła się przyjściem mężczyzny, skubiąc wystającą nitkę ze swojego swetra. - Nie pomyślałyście o tym, co może się stać?!
- Ale nic się... - zaczęła niemrawo Lilianne, starając się jakoś wybronić, jednak widząc gniewnie uniesioną brew Arthura momentalnie zamilkła, odwracając wzrok.
- A jesteś pewna, że nikt cię nie śledził? - wymamrotał cierpko, zakładając ręce na piersi i nerwowo przechadzając się po pokoju. - Albo że nikt nie podrzucił ci lokalizatora?
- Byłam niewidzialna, nikt mnie nie... - odezwała się jasnowłosa, marszcząc brwi i czując delikatne poirytowanie.
- Ale czy masz stuprocentową pewność? - przerwał jej twardo pięćdziesięciolatek, na co uzdolniona zamrugała i cicho prychnęła pod nosem, spuszczając wzrok. - Nie doceniacie Rosalesa - westchnął ciężko Arthur, ze zmęczeniem opadając na krzesło. - Gdyby naprawdę chciał, mógłby nas znaleźć z łatwością.
- Byłam bardzo ostrożna! Nikt się nie zorientował..! - zaczęła znowu Lilianne, nie chcąc, aby ktoś lekceważył jej umiejętności, biorąc pod uwagę, że naprawdę nikt w siedzibie polityka nie wiedział o jej obecności, ale Melody zasłoniła jej dłonią usta, unosząc brew z zamyśleniem.
- ,,Gdyby naprawdę chciał..?" - czarnowłosa powtórzyła słowa mężczyzny, nie zwracając uwagi na sfrustrowane pomrukiwania szarookiej spod jej dłoni. - Co masz na myśli? - Arthur milczał przez chwilę, wpatrując się w Melody z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, po czym przygryzł wargę, stukając palcem o blat stołu.- Mia! Maya! Zejdźcie z tego drzewa! - krzyknął spanikowany Arthur, z napięciem oczekując na moment, w którym gałąź załamie się pod którąś z dwunastolatek. - Rick! Zostaw ten patyk! Wydłubiesz sobie oko! - chłopczyk tylko zerknął na niego krótko i pokazał mu język, a następnie zabrał grubą gałązkę i poszedł walczyć z pokrzywami. - Melody! A ty..! - odwrócił się do czarnowłosej stojącej nieopodal i przerwał nieco uspokojony, widząc, że dziewczynka tylko bawi się z kotkiem. Westchnął cicho, ciesząc się w duchu, że przynajmniej ona nie jest narażona na jakieś niebezpieczeństwo, po czym znów się odwrócił, łapiąc się za głowę. - Genevieve! Ten pająk może być jadowity! - krzyknął przerażony, kiedy blondynka brała na dłonie jakiegoś czarnego pająka. - Las nie jest dobrym miejscem dla dzieci - mruknął zmęczonym głosem, wzdychając ciężko.
- Przecież świetnie się bawią - odezwała się rozbawiona Theresa, podchodząc do niego i potrząsając papierową torebką z cukierkami, na co piątka dwunastolatków momentalnie stanęła przed nią, spoglądając na torbę z wyczekiwaniem. - Pamiętam, jak kiedyś mówiłeś, że nie chcesz mieć dzieci - rzekła do niego z uniesioną brwią, na co mężczyzna uśmiechnął się cierpko, drapiąc się po karku i chichocząc krótko.
- Też to pamiętam - odparł z wyczuwalną nutką rozbawienia, spoglądając na kłócące się o cukierki dzieci. Rick podstępnie zabrał torebkę z rąk Genevieve, jednak Mia podłożyła mu nogę i się przewrócił, a wówczas Maya zabrała torebkę i odbiegła kawałek. Melody i Genevieve ją dogoniły, a wtedy bliźniaczka rzuciła cukierki do siostry, która szybko wspięła się na drzewo. Rick także próbował wdrapać się na drzewo, ale tylko niezdarnie zsunął się po pniu, gniewnie marszcząc brwi. Maya szybko dołączyła do Mii i obie sięgnęły po cukierki do torebki, ignorując obrażone prychnięcia blondynki i krzyki chłopca, który wciąż bezskutecznie starał się do nich dostać. Melody podeszła do blondyna i wyjęła z kieszeni spodni jedynego ocalałego cukierka, podając go zielonookiemu, który najpierw zamrugał zdezorientowany, a potem zaczerwienił się po same uszy i uciekł, chowając się za innym drzewem. Arthur mimowolnie parsknął śmiechem, patrząc na nich ciepłym spojrzeniem i kręcąc głową. - Los wyraźnie sobie ze mnie kpi, zrzucając mi na głowę tę piątkę urwisów. A jak twoja Ophelia? - brązowowłosa zacisnęła usta, blednąc nieco i wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.
- Jej zdolność robi się coraz silniejsza - rzekła cicho po chwili, czując nieprzyjemne mrowienie na całym ciele. - Obawiam się, że to się wymknie spod kontroli - dodała sztywno, zaciskając dłoń na przedramieniu i wbijając paznokcie w skórę. Arthur to zauważył i uniósł brew, po czym pokiwał głową, przeczesując siwiejące już włosy.
- Przykro mi, że twoja córka też musi przez to przechodzić... - mruknął niepewnie, zerkając na kobietę.
- To był mój błąd - powiedziała gorzko, przestając ściskać rękę i wkładając dłonie do kieszeni swetra, nie patrząc Arthurowi w oczy. - Moce Ophelii są moim błędem.
- Przy okazji, gdzie są twoje dzieci? - mężczyzna szybko zmienił temat, dostrzegając, że lepiej nie ciągnąć tego wątku.
- Mąż wziął je nad jezioro, wrócą za kilka dni - odparła spokojniej kobieta, wzdychając cicho i trochę nerwowo przygryzając wargę. - Jak sobie radzisz? - spytała zaniepokojona, mając świadomość, że opieka nad piątką niedoświadczonych i małoletnich uzdolnionych musi być kłopotliwa, nawet bez groźby odnalezienia przez Rosalesa. Arthur westchnął ciężko, przez moment nie udzielając odpowiedzi, tylko zerkając na bawiące się dzieci, po czym uśmiechnął się z pewnym zmęczeniem, zakładając ręce na piersi.
- Ojcostwo wymaga wyrzeczeń - rzekł, a brązowowłosa uniosła brwi z rozbawieniem i delikatnym zrozumieniem. - Musimy się przemieszczać - dodał, poważniejąc i marszcząc brwi. - Nie znalazłem jeszcze dobrego miejsca na... kryjówkę.
- Może spróbujecie uciec za granicę? Gdzieś daleko od miasta i Rosalesa? - zaproponowała, jednak Arthur tylko skrzywił się z frustracją, kręcąc głową.
- Żadne z tych dzieci nie ma dokumentów, można powiedzieć, że nie mają tożsamości - zaczął, spoglądając w niebo i zauważając przelatujący samolot. - Samo przejście przez granicę byłoby wystarczająco trudne, nie mówiąc o urządzeniu sobie życia w innym kraju - westchnął ciężko, przenosząc wzrok na Ricka kłócącego się o coś z Mią. - Fałszywe dokumenty też byłoby trudno zdobyć, bo Rosales wie, kto i gdzie je robi.
- Politycy mają za dużo władzy - mruknęła cierpko Theresa, obserwując dwunastoletnią blondynkę, łudząco podobną do jej matki. - Ona wie, że Marcus to jej ojciec? - spytała cicho, obawiając, że dziewczynka mogłaby to usłyszeć. Mężczyzna tylko kiwnął głową, z pewnym smutkiem spoglądając na Genevieve, która przyglądała się jakiemuś robakowi na pniu drzewa.
- Dzisiaj są jej urodziny - powiedział cicho, uśmiechając się z żalem. Przypomniał sobie, jak zobaczył Rosalesa krótko po śmierci żony, gdy ten wychodził z sali. Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby uznać, że utrata małżonki w żaden sposób na niego nie wpłynęła, jednak Arthur zauważył w oczach Marcusa głęboką rozpacz i pełen bólu smutek, który od tamtego czasu już zawsze błąkał się w spojrzeniu polityka, w mniejszym lub większym stopniu. Prawdopodobnie tylko on był w stanie to dostrzec, biorąc pod uwagę ich długą przyjaźń, nie potrafił jednak znaleźć wytłumaczenia dla jego dalszych działań, żałując, że od dawna ze sobą nie rozmawiali. - Naprawdę możemy zostać na noc? - spytał, mając świadomość, że zadał to pytanie już kilka razy. Brązowowłosa tylko westchnęła cicho, lekko sfrustrowana tą niepewnością przyjaciela, i kiwnęła twierdząco głową, przekazując mu spojrzeniem, że jeśli jeszcze raz ją o to spyta, będzie spał na wycieraczce.
CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.