Genevieve westchnęła przeciągle, budząc się powoli, i niechętnie otworzyła oczy, podnosząc głowę oraz krzywiąc się mimowolnie z bólu. Usnęła siedząc przy stole, w chyba najgorszej możliwej pozycji, i już czuła, że będzie za to płacić przez cały dzień. Ziewnęła, przeciągając się i strzykając stawami, specjalnie unikając patrzenia na stojącą na stole butelkę Martini i napełniony po brzegi kieliszek. Wczoraj czuła potrzebę chwilowego odcięcia się od całego bałaganu, który powstał przez porwanie Ophelii i Vincenta, spełniał się jeden z najgorszych scenariuszy, a blondynka miała wrażenie, że wszystko przelatuje jej przez palce i nie może nic zrobić, aby naprawić sytuację. Do tej pory w takich chwilach zwyczajnie sięgała po alkohol i wypijała kieliszek, dwa, lub trochę więcej, więc myślała, że i tym razem to zadziała, jednak z pewnych powodów nie mogła się zmusić do wypicia nawet kropelki. Nawet nie wiedziała, ile godzin spędziła na gapienie się w kieliszek, a za każdym razem, kiedy chciała po niego sięgnąć, przypominało jej się, co zrobiła, gdy ostatnim razem się upiła. Wzdrygnęła się mimowolnie po raz kolejny, starając się wyrzucić z głowy przestraszony krzyk Zacka i jego gorzkie, pełne rozczarowania spojrzenie, ale w końcu odpuściła, wzdychając ciężko i na moment chowając twarz w dłoniach.
- Będę musiała mu powiedzieć - szepnęła cierpko sama do siebie, źle się czując na samą myśl o konfrontacji z rudowłosym. Domyślała się, że chłopak jej teraz nienawidzi, zresztą słusznie, i zapewne znienawidzi ją jeszcze bardziej po tym, jak powie mu o porwaniu jego ukochanej siostry, jedynej osoby, jaka mu została z rodziny. - Idealny prezent na urodziny... - mruknęła gorzko, uśmiechając się smutno na wspomnienie ich rozmowy, podczas której Zachary spytał ją, czy spędzi z nim jego urodziny. Musiała przyznać, że w tamtym momencie naprawdę się ucieszyła. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się we własne dłonie, myśląc o wszystkich osobach, które straciła, i mrugając szybko, nie pozwalając sobie na płacz. W końcu prychnęła gniewnie pod nosem i gwałtownie wstała z krzesła, pociągając nosem, po czym zamachnęła się z zamiarem zrzucenia butelki i kieliszka ze stołu, ale zatrzymała rękę trzy centymetry od szkła, uznajac, że to jednak trochę zbyt radykalne. I miałaby po tym dużo sprzątania. - Opanuj się, Genevieve! - nakrzyczała sama na siebie, zirytowana swoją słabością i poczuciem bezradności. A przede wszystkim uporczywą chęcią całkowitego poddania się. - Ktoś musi uratować dupy tej parki kretynów... - wycedziła sfrustrowanym tonem, obiecując sobie w duchu, że od teraz nie będzie narażała nikogo poza sobą. I może poza Robertsem, bo strasznie działał jej na nerwy. - A potem może... mogłabym ich wszystkich stąd zabrać? - powiedziała na głos z zamyśleniem, wylewając zawartość kieliszka do doniczki swojej Peperomii. Przygryzła wargę, nerwowo sciskajac w dłoni pusty kieliszek, i westchnęła ciężko, kładąc dłonie na skroniach. Gdyby naprawdę udało jej się wywieźć z miasta swoich przyjaciół, to oni w końcu byliby... bezpieczni. A przynajmniej taką miała nadzieję, bo nie mogła mieć pewności, jak daleko sięgają wpływy Rosalesa. I ludzi, którzy są ponad nim. Ale jeśli udało się z Harry'm i Lilianne, to być może udałoby się z jeszcze kilkoma innymi osobami? Ale ani Melody, ani Maya nie chciały z nimi wyjechać, a mogła to przecież być ostatnia taka szansa. - Jasna cholera... - pożałowała teraz, że jakoś bardziej nie naciskała na przyjaciółki w tej kwestii. Może gdyby pomyślała o czymś takim wcześniej, to Rick, Arthur i Mia nadal by... - Genevieve! Opanuj się! - zganiła sama siebie, ale nie mogła nic poradzić na to, że ręka zaczęła drżeć jej tak bardzo, że upuściła kieliszek na podłogę, a szkło rozprysło się dookoła niej.- Steve znowu chory? - spytał bez większego zainteresowania Ben, wpatrując się ze znudzeniem w sznur mrówek przechodzący niedaleko jego buta.
- Twierdzi, że jelitówka, ale pewnie po prostu ma kaca - odparł beznamiętnie Paul i westchnął ciężko, jak zwykle sfrustrowany lekkomyślnym postępowaniem ich przełożonego. Przez jego nieobecność znowu musi pilnować w sumie najważniejszego miejsca, a nawet nie dostanie za to żadnej premii. Przynajmniej Ben uznał, że zrobi mały obchód i zatrzymał się, by przez chwilę z nim pogadać. Po raz kolejny westchnął ciężko i odruchowo rozejrzał się dookoła, a wówczas zauważył jakąś zbliżającą się postać. - Ktoś idzie - szepnął z napięciem do kolegi, ale moment później się rozluźnił i odetchnął z ulgą.
- A więc jednak wróciłaś - Paul uśmiechnął się delikatnie do Lilith, gdyż dziewczyna była jego ulubienicą przez to, że zawsze oddawała mu żelki lukrecjowe w zamian za drobne przemilczanie prawdy i nieinformowanie Genevieve tak od razu o wyjściach czarnowłosej.
- Wróciłam - odparła Lilith, starając się odwzajemnić uśmiech, co wyszło jej trochę sztucznie. Poprawiła plecak, mając nadzieję, że łyżwy nie przebiją materiału, i westchnęła ciężko, bez większej ochoty wracając do bazy Genevieve.
CZYTASZ
Uzdolnieni
خيال علميPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.