7

53 4 41
                                    

Rick szedł ciemną ulicą, oświetloną jedynie słabymi światłami lamp. Przebywanie cały czas w podziemnej bazie okropnie go męczyło, więc pod pretekstem kupienia fajek, udał się na długi spacer. Prawdopodobnie Melody jest już na niego okropnie wkurzona, że nie wrócił do domu, o ile oczywiście mógł nazwać to zimne i nieprzyjemne miejsce domem. Czarnowłosa najpewniej porządnie zmyje mu głowę i da półgodzinne kazanie, jednak chłopak nie miał nic przeciwko temu. Właściwie to nawet trochę mu schlebiało, że jako jedyny potrafi wyprowadzić z równowagi tę zimną i obojętną ostoję spokoju. Trochę go irytowała ta bierność ze strony Melody, lubił momenty, kiedy szczerze okazywała swoje emocje, nawet jeśli oznaczało to dla niego słuchanie, jakim to jest nieodpowiedzialnym skurwielem. Prychnął pod nosem, przypominając sobie ostatni wybuch dziewczyny i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Przetrząsnął pośpiesznie pozostałe kieszenie, w poszukiwaniu zapalniczki, ale nie znalazł jej.
- Cholerna Melody - warknął, orientując się, że czarnowłosa znów podstępnie zabrała mu zapalniczkę. Rick westchnął sfrustrowany, wyjmując awaryjne zapałki, próbując jakoś zrozumieć niechęć jej i Genevieve do kulturalnego zapalenia sobie dobrej jakości papierosa, w końcu było to bardzo relaksujące i pozwalało zająć czymś myśli. Zrezygnowany, ruszył w stronę bazy. Przechodząc koło witryny sklepowej odniósł wrażenie, że zauważył czyjąś sylwetkę. Zignorował to jednak, w końcu nie było nic dziwnego w nocnych spacerach jakichś pijaków albo podejrzanych punków. Przeszedł kilka metrów i odwrócił się. W pewnej chwili poczuł się śledzony i nie zamierzał na to pozwolić jakiemuś gnojkowi. Rzucił wypaloną fajkę na ziemię i przygniótł ją obcasem. Nie zauważył nikogo, więc postanowił sam znaleźć swojego prześladowcę. Może i było to trochę głupie z jego strony, biorąc pod uwagę, że ostatnio sytuacja między nimi a Rosalesem zrobiła się jeszcze bardziej napięta, więc po ulicach krążyło więcej niż dotychczas mafiozów od obydwu stron, ale Rick nie zamierzał podkulać ogona i tak po prostu sobie odpuścić, o ile nie dowie się, kto tak właściwie go śledził. Nadal był sfrustrowany po tym, jak nie udało mu się złapać typa od niewidzialności. Prychnął na wspomnienie cholernego gnoja, który mu wtedy przeszkodził.
- Jebany obrońca uciśnionych - wymamrotał, zbliżając się do witryny, w której rzekomo dostrzegł przedtem jakiegoś typa. Ponownie rozejrzał się dookoła, ale wciąż nikogo nie widział. Chłopak nie należał do przesadnie cierpliwych i opanowanych, więc bez zamysłu powiedział głośno:
- Wyłaź z cienia, skurwielu!
Po chwili usłyszał kroki i zza rogu wyłonił się powoli chłopak w granatowej bluzie. Jego twarz była niewidoczna w nikłym świetle latarni i cieniu rzucanym przez założony na głowę kaptur. Nie odzywał się i trzymał ręce w kieszeniach, nie wykonując żadnego ruchu. Rick zmrużył oczy i także milczał, próbując rozpoznać typa przed nim.
- Czego chcesz? - warknął, chcąc usłyszeć głos prześladowcy.
- Tylko pogadać- odpowiedział, zdejmując kaptur. Rick szeroko otworzył oczy, widząc kręcone brązowe włosy i ciemne oczy. Skoro Dziewiątka tu był, reszta jego ekipy pewnie była w pobliżu. Nie warto ufać słowom wroga, zwłaszcza takiego, który jest pod władzą Rosalesa. Pod pretekstem ,,tylko pogadania" najprawdopodobniej będzie chciał wyciągnąć od niego jakieś informacje albo w najgorszym przypadku dopuści się próby pojmania Ricka.
- Gdzie reszta? - warknął zaniepokojony palacz, powoli i ostrożnie sięgając do ukrytego w wewnętrznej kieszeni pistoletu.
- Jestem sam - odparł brązowowłosy, unosząc dłonie do góry, pokazując, że nie ma wrogich zamiarów. Samotnie Dziewiątka raczej nie ma zbyt dużych szans w walce, ale jeśli dołączą do niego Dwójka i Siódemka, nie będą mieli problemów z porwaniem, jeśli palacz w porę nie zacznie uciekać. Brązowowłosy jednak nie wykonywał żadnych podejrzanych ruchów, nie było też słychać żadnych kroków, więc Rick postanowił zostać, przynajmniej dopóki coś go nie zaniepokoi.
- To o czym niby chcesz gadać? - spytał, nadal bacznie obserwując Dziewiątkę. Chłopak ponownie założył kaptur i włożył ręce do kieszeni.
- Rosales ma propozycję - rzekł cicho, patrząc na palacza. Rick lekko zdziwiony tym, co uslyszał, nerwowo przeczesał swoje ciemnoblond włosy i parsknął.
- Niby czego może chcieć ten stary dziad?
Dziewiątka skrzywił się delikatnie, ale nie skomentował tej uwagi.
- Proponuje rozejm - rzekł spokojnie - Jeśli przestaniecie atakować nasze laboratoria, my przestaniemy was niepokoić. Możemy nawet rozpocząć wspólną pracę nad serum.
Rick nie wytrzymał i zaśmiał się wrednie. Arogancja Marcusa Rosalesa naprawdę nie znała granic. Współpraca z nim po tym, co zrobił im wszystkim była najbardziej absurdalną rzeczą, jaką blondyn w życiu usłyszał.
- Skurwiel może mnie pocałować w dupę - wydusił w końcu Rick, próbując opanować śmiech. Dziewiątka skrzywił się, słysząc odmowę i westchnął zrezygnowany.
- Przekaż to Trójce - powiedział, i odwrócił się. Blondyn jednak nie zamierzał tak łatwo go puścić. Jakby nie było, dawno temu łączyło ich coś na kształt przyjaźni, ale niestety Arthurowi udało się uratować tylko około jedną trzecią dzieci poddanych eksperymentowi. Wspaniale byłoby przeciągnąć brązowowłosego i resztę na ich stronę, ale Rick miał świadomość, że to praktycznie niemożliwe. Więźniowie Rosalesa byli mu prawie bezwzględnie posłuszni, zupełnie jakby przeszli coś na kształt prania mózgu. Rick nawet doszedł do wniosku, że może naukowcom polityka udało się w jakiś sposób odtworzyć zdolność Genevieve, miał jednak głęboką nadzieję, że się mylił w tej kwestii. Rosales i tak miał już za dużo wpływów i władzy, a kontrola umysłu w jego rękach mogłaby być opłakana w skutkach, zwłaszcza w przypadku, gdyby mógł jej używać bez obawy o własne zdrowie, co dla Genevieve było sporym utrudnieniem.
- Dlaczego z nim trzymacie? - spytał, korzystając z okazji, że chłopak jest sam i nie zniknął jeszcze za rogiem. Dziewiątka milczał dłuższą chwilę, nadal odwrócony plecami.
- Tylko on nas nie porzucił - rzekł w końcu cicho, zwieszając głowę - Obiecał, że nas naprawi.
Rick zamarł, słysząc to. Zrozumiał już, po kim Genevieve ma taki talent do manipulowania innymi. Rosales musiał użyć na nim jakiejś brudnej sztuczki. Na pozostałych zapewne też. Ale mówiąc o ,,naprawianiu", polityk posunął się za daleko. Alexandra i jej naukowcy już dawno stwierdzili, że mutacji nie da się cofnąć, Marcus posunął się więc do obrzydliwego kłamstwa, które miało wywołać nadzieję i zmotywować do wykonywania jego rozkazów. Rick poczuł ogarniającą go wściekłość i najchętniej poszedłby w tym momencie sam do Rosalesa pokazać mu, co o nim myśli, jednak nawet on wiedział, że to zły pomysł, odetchnął więc, by się trochę uspokoić.
- Nas nie da się uleczyć - rzekł, prosto z mostu, korzystając z okazji, obawiając się trochę reakcji brązowowłosego. Jego bezpośredniość często sprawiała mu kłopoty, a teraz rozmawiał z ,możliwe, że niestabilnym emocjonalnie byłym przyjacielem. Od razu zaczął żałować tego, co powiedział, gdyż Dziewiątka odwrócił się do niego z wściekłym spojrzeniem i wyjął z kieszeni mały pistolet. Celując w Ricka, patrzył w jego zielone oczy, wahał się jednak strzelić.
- Daję ci pięć sekund - powiedział drżącym głosem - Uciekaj, albo strzelę.
Blondyn nie wiedział, czy ma jeszcze jakiekolwiek szanse na przeciągnięcie brązowowłosego, ale nadal uparcie przed nim stał. Zbladł jednak, widząc jak zza rogu wychodzi czwórka mafiozów. Czyli Dziewiątka go okłamał. Rick prychnął zawiedziony i widząc, że czas się wycofać, odwrócił się i zaczął biec. Skręcał właśnie w najbliższy zakręt, gdy nagle usłyszał wystrzał i poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu.

UzdolnieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz