38

21 3 44
                                    

Vincent ziewnął przeciągle i przewrócił się na drugi bok, przy okazji skopując z łóżka koc, po czym skrzywił się z niezadowoleniem, czując padające na jego twarz promienie słońca. Otworzył sennie oczy i napotkał potępiające spojrzenie Achillesa, który leżał na przeciwległym końcu poduszki, wystawiając ze skorupy jedynie głowę.
- Ciebie też miło widzieć - mruknął czarnowłosy, wyciągając dłoń w stronę żółwia, aby pogłaskać go po główce, jednak zwierzak jedynie ostatni raz obdarzył go obrażonym wzrokiem i całkowicie schował się do swojej skorupy. - Tak, wiem, też jestem głodny - wymamrotał półprzytomny chłopak, siadając na łóżku i drapiąc się po karku. - Właściwie skąd się tu wziąłeś? - spytał ze zdziwieniem Achillesa, lecz ten postanowił, że zignoruje to pytanie, nie mając ochoty uświadamiać swojego właściciela, że poprzedniego wieczoru to on wyjął go bezprawnie z przytulnego terrarium i siłą zawlókł do swojego łóżka, mamrocząc coś o samotności i kokardkach. - Znowu miałeś koszmary? - Vincent z troską wziął żółwia na ręce, nie zwracając uwagi na gniewne i powolne machanie nóżkami zwierzęcia, które spojrzało na niego z wyrzutem, starając się uzmysłowić mu, że to on często miewa złe sny. - Biedny Achilles, chodź, dostaniesz kawałek arbuza - rzekł zmartwiony ciemnooki, a na jego słowa żółw z zainteresowaniem wyjął głowę ze skorupy, spoglądając na niego z odrobinę mniej urażonym spojrzeniem. Kurier wstał z łóżka, prawie potykając się o leżący na podłodze koc i ze zwierzątkiem na rękach udał się do kuchni, ignorując wiszące na krześle ubrania. Położył Achillesa na jego ulubionym miejscu na kuchennym blacie i wyjął z lodówki resztki arbuza, dając żółwiowi kilka niewielkich kawałków. Zwierzę próbowało nie okazywać zbytniej radości na ten gest, wiedząc, że w jego wieku nie przystoi tak się zachowywać, lecz mimo to Vincent i tak zauważył jego ucieszony wzrok na widok przysmaku. Uśmiechnął się delikatnie i ziewnął, czując potrzebę ponownego udania się do łóżka. Starał się nie rozmyślać zbytnio nad dzisiejszym koszmarem, mając nadzieję, że wkrótce samoistnie o nim zapomni, jednak nie mógł pozbyć się z głowy przerażonego krzyku Ophelii i swądu spalonych ciał. Przetarł oczy, mając wrażenie, że zaczęły go potwornie szczypać, co nie uszło uwadze Achillesa, który przestał przeżuwać ulubiony owoc i powoli przydreptał do krawędzi blatu, wyciągając szyję, by trącić głową rękę czarnowłosego. - Co tam, staruszku? - ciemnooki uniósł kąciki ust w fałszywym uśmiechu i pogłaskał żółwia po łebku, jednak zwierzę wyczuło jego udawaną wesołość i delikatnie ugryzło go za karę w palec. - Ej! Wszystko u mnie w porządku! - mruknął gorzko chłopak, na co Achilles trochę mocniej zacisnął szczękę, rzucając mu rozdrażnione i jednocześnie troskliwe spojrzenie. - Tak, wiem, jak zwykle masz rację - westchnął ciężko Vincent, a żółw puścił jego palec i ponownie ruszył w kierunku swojego arbuza. - Po prostu... Niby co miałbym jej powiedzieć? - wymamrotał cierpko, zabierając od zwierzaka pusty już talerzyk i biorąc Achillesa na ręce, niosąc go w stronę łóżka. - Hey, Ophelia, właściwie to też mam zdolność, ale wolałem cię okłamać jak jebany tchórz zamiast ci to powiedzieć - prychnął sfrustrowany, rzucając się na materac i kładąc sobie żółwia na klatce piersiowej, obserwując, jak zwierzak zaczyna powoli wspinać się wyżej na jego pierś. - Hey, Ophelia, jak miałem dziesięć lat spaliłem na skwarki trójkę dzieciaków - rzekł z rozżaleniem, zakrywając twarz ręką i zaciskając drugą dłoń na prześcieradle. - Hey, Ophelia, właściwie nadal krzywdzę ludzi, bo tylko do tego się nadaję - wymamrotał z rezygnacją, zabierając rękę z twarzy i wpatrując się w sufit, mając wrażenie, że znów czuje smród spalonego ludzkiego ciała. - Hey, Ophelia... byłoby lepiej, gdybym się nie urodził...

Osiemnastoletni Vincent stał przy krawędzi mostu, opierając się o barierkę i w milczeniu wpatrując się w oddalone o kilka kilometrów miasto, które odbijało się w tafli wody, tworząc groteskowy obraz bezkształtnych szarych budynków, otoczonych przez absurdalnie jasne lampy, które przyćmiewały delikatne światło gwiazd. Chłopak nie zwracał uwagi na przejeżdżające co jakiś czas samochody za nim, które z każdą chwilą pojawiały się coraz rzadziej, ignorując hałas i dzwoniącą co chwilę komórkę, aż w końcu prychnął sfrustrowany i wyjął telefon z kieszeni, zerkając przelotnie na wyświetlacz, po czym bez wahania wyrzucił urządzenie, wsłuchując się w cichnący dzwonek, gdy komórka powoli opadała na dno wody. Koledzy ze szkoły znów starali się wyciągnąć go na jakąś szaloną imprezę, która zapewne skończyłaby się ucieczką przed policją, jednak czarnowłosy już od dłuższego czasu nie miał ochoty na cokolwiek innego, poza beznamiętnym wpatrywaniem się w spokojną taflę. Kilka dni temu po raz kolejny stracił nad sobą panowanie i celowo spalił jeden z opuszczonych budynków na obrzeżach miasta, nie będąc świadomym, że w środku znajduje się kilkoro nastolatków, którzy w ciężkim stanie trafili do szpitala. Przygryzł wargę z frustracji, zaciskając pięści i przeklinając swoją moc, a także samego siebie za to, że nie jest w stanie się kontrolować. Potrafił jedynie wszystko niszczyć, sprowadzając na innych nieszczęście, a mimo to wciąż miał złudną nadzieję, że pewnego dnia zrobi coś dobrego, bohaterskiego, a jego moc przestanie być tylko desperacko ukrywanym powodem do nienawidzenia samego siebie. Ale odnosił wrażenie, że po tamtym wypadku z pechowymi nastolatkami nie było już dla niego szansy na odkupienie win, nie mógł już stać się kimś lepszym, ponieważ na zawsze pozostanie jedynie żałosnym mordercą, bez którego to miasto miałoby się o wiele lepiej. Spojrzał na taflę wody pod nim, w której odbijała się jego oświetlona migającą lampą postać, po czym bez namysłu przeszedł pod barierką, stając na samym skraju mostu. Odbijające się w wodzie gwiazdy kusiły go swoim subtelnym blaskiem, zupełnie jakby była to swego rodzaju obietnica, zapewnienie, że dopiero pod taflą niewzburzonej niczym wody zazna spokoju, że dopiero wtedy poczuje się szczęśliwy, ponieważ nie będzie już niczego czuł. Przestanie istnieć, zostanie wymazany z tego świata, jakby nigdy go tu nie było, a razem z nim znikną też wszystkie problemy, wszystkie lęki i błędy, jakie kiedykolwiek popełnił, to wszystko przestanie już mieć jakiekolwiek znaczenie. Wpatrując się w wodę, nie widział już siebie, nie widział Vincenta, było tam jedynie odbicie bezużytecznego, nędznego robaka, który budzi obrzydzenie u każdego, kto choćby na niego spojrzy. Trzymając się obiema dłońmi barierki za plecami, ostatni raz przywołał w pamięci twarze rodziców, młodszego brata i starych przyjaciół, wspomniał nawet żółwia swojego dziadka, który zawsze powtarzał, że czarnowłosy odziedziczy po nim tego wiekowego zwierzaka. Vincent nie czuł strachu. Życie straciło dla niego jakąkolwiek wartość, a śmierć nie wydawała mu się niczym przerażającym, wręcz przeciwnie, była najlepszym sposobem na rozwiązanie jego problemów, kiedy umrze, nie będzie już nikogo krzywdził, nikt nie będzie cierpiał przez jego błędy. Ostatni raz westchnął ciężko, puszczając jedną dłonią barierkę i mimowolnie czując, jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej, a po twarzy spływa strużka potu. Zamknął oczy, oddychając coraz szybciej, przygryzając wargę i nie mogąc zmusić się do puszczenia drugiej ręki. Nagle usłyszał kroki, ktoś szedł spokojnie w jego kierunku, a stukanie jego butów niosło się głośnym echem po okolicy. Vincent w panice ponownie przekroczył barierkę, starając się wyglądać w miarę normalnie, mając nadzieję, że nieoczekiwany przechodzień szybko opuści to miejsce, aby chłopak mógł dokończyć to, co zaczął. Nikt poza nim nie wiedział, gdzie jest, rodzice myśleli, że nocuje u kolegi, natomiast koledzy zapewne uznali, że czarnowłosy znów wpadł w rzekome kłopoty i dostał szlaban. Całkowicie pogodził się z wizją własnej śmierci, był gotów skoczyć z tego mostu, więc zaczął odczuwać delikatną frustrację, że ten jeden człowiek musiał przechodzić akurat tym rzadko uczęszczanym mostem, na którym o tej godzinie już prawie nie było żadnego ruchu.
- Piękna noc - usłyszał nagle, przez co podskoczył lekko, gwałtownie spoglądając w kierunku przechodnia. - Długo już tu stoisz? - niższy od niego blondyn w długim, skórzanym płaszczu przetrząsał kieszenie, po czym z zadowoleniem wyjął z jednej paczkę papierosów. - Zapalisz ze mną? - przybysz wyglądał na osobę mniej więcej w wieku Vincenta, w dodatku sprawiał wrażenie kogoś nie do końca rozgarniętego, ale co ważniejsze odrobinę podejrzanego, gdyż nocne samotne spacery w tej części miasta raczej nie należały do zbytnio bezpiecznych działań. Czarnowłosy przyjrzał mu się uważniej, zastanawiając się, czy powinien jakoś się go pozbyć albo chociaż jak najszybciej opuścić to miejsce, lecz doszedł do wniosku, że skoro i tak zamierzał się utopić, to równie dobrze może zginąć z ręki tego dziwnego chłopaka. Wzruszył więc ramionami i bez słowa wyjął jeden z papierosów, którymi częstował go blondyn, wkładając go do ust i wyjmując z kieszeni zepsutą zapalniczkę. Ułożył dłoń w taki sposób, aby nieznajomy nie domyślił się, że ciemnooki używa swojej mocy i zapalił papierosa, zaciągając się dymem.
- Często tu przychodzisz? - spytał blondyn, wypuszczając z ust chmurkę dymu. - Słyszałem, że pod tym mostem mieszkają syreny, które wciągają samobójców na samo dno - rzekł z zamyśleniem, spoglądając na ciemną taflę wody, jakby szukał tych niebezpiecznych stworzeń. - Myślisz, że są ładne? - spytał poważnie, na co Vincent uniósł brew z lekką dezorientacją, nie mając pewności, do czego zmierza zielonooki, zwłaszcza, że nigdy przedtem nie słyszał doniesień o rzekomych syrenach.
- Nie mam pojęcia, nigdy ich nie widziałem - odparł, zerkając na przybysza, zastanawiając się, czy on także przyszedł tutaj z tego samego powodu, co on sam.
- Ale było blisko, co? - blondyn rzucił wypalonego papierosa na bruk i przygniótł go obcasem, kierując wzrok na czarnowłosego, który poczuł na sobie jego przeszywające spojrzenie i starał się za wszelką cenę na niego nie patrzeć, wpatrując się uparcie w miasto po drugiej stronie.
- Nie twoja sprawa - mruknął z frustracją ciemnooki, nie chcąc, by ktoś zaczął go wypytywać o jego życie. I tak czuł się już wystarczająco przygnębiony, więc nie miał najmniejszej ochoty na zwierzanie się temu dziwnemu i wścibskiemu chłopakowi.
- Pewna wiedźma stwierdziła jednak, że moja - powiedział z ledwie wyczuwalną w głosie irytacją, po czym zapalił drugiego papierosa.
- Wiedźma? - Vincent spojrzał na niego z konsternacją, uznając, że z tym blondynem jest coś zdecydowanie nie tak, być może czegoś się naćpał lub uciekł z jakiegoś psychiatryka, skoro co chwila wspomina o jakichś nieistniejących stworzeniach.
- Pewna urocza wiedźma o imieniu Genevieve - rzekł z pewną ironią zielonooki, biorąc z chodnika płaski kamyk i rzucając go w wodę, puszczając kaczkę. - Bardzo chciałaby cię poznać.
- Kim ona jest? - spytał lekko zaniepokojony Vincent, mając nadzieję, że nie został właśnie wplątany w jakieś podejrzane intrygi niebezpiecznych ludzi spod ciemnej gwiazdy. - Skąd ona mnie zna?
- Powiedzmy, że ma swoje sposoby - nieznajomy wzruszył ramionami, rzucając drugi kamyk i z zadowoleniem obserwując, jak odbija się cztery razy. - Masz kozacką zdolność, swoją drogą.
- Mam... co? - czarnowłosy poczuł, jak ogarnia go coraz większy niepokój, gdyż nie chciał nawet myśleć o tym, że ktoś, w dodatku nieznajomy, zna jego sekret.
- Zdolność - blondyn spojrzał na niego z konsternacją, dziwiąc się trochę, że ciemnooki nie zrozumiał od razu. - Te twoje płomyczki.
- Jak..? - zaskoczony Vincent spojrzał na niego z przestrachem, niekontrolowanie uwalniając kilka płomieni, które rozgrzały barierkę i poparzyły lekko dłonie chłopaka, który jednak nie zwrócił na to zbytniej uwagi, nadal wpatrując się z wyczekiwaniem w zielonookiego, który z zainteresowaniem przyglądał się działaniu jego mocy. - Skąd o tym wiesz?
- To cię nie parzy? - spytał nieznajomy, ignorując pytanie osłupiałego Vincenta i uznając, że lepiej będzie ugasić ten niewielki pożar, więc wyjął ze swojej przepastnej kieszeni małą butelkę z wodą i polał nią dłonie jeszcze bardziej zszokowanego czarnowłosego, który mimowolnie odskoczył od barierki, starając się zachować pewien dystans od podejrzanego chłopaka.
- Co ty robisz?! - krzyknął z dezorientacją ciemnooki, spoglądając na mokre ręce i uświadamiając sobie, że teraz nie będzie mógł się bronić swoją mocą.
- Ratuję ci skórę - blondyn wzruszył ramionami, rzucając mu lekko urażone spojrzenie, gdyż Vincent najwidoczniej nie docenił jego bohaterskiego czynu. - I to dosłownie - dodał, zauważając w nikłym świetle lampy kilka niewielkich oparzeń na dłoniach czarnowłosego. - Nie jesteś odporny na swój ogień?
- Nie - mruknął po chwili ciemnooki, ponownie podchodząc do barierki i spoglądając w wodę, dochodząc do wniosku, że przybysz najwyraźniej nie zamierza zostawić go w spokoju, a poza tym warto byłoby dowiedzieć się, skąd on i ta tajemnicza Genevieve w ogóle wiedzieli o jego mocy, chociaż była to tylko jego ciekawość, którą chciał zaspokoić przed tym, jak zimna woda całkowicie wypełni jego płuca. - Kim ty właściwie jesteś?
- Jestem nikim - odparł spokojnie zielonooki, zapalając trzeciego papierosa i obserwując migające w oddali lampy. - Ale możesz mówić mi Rick - dodał z uśmiechem, wyciągając dłoń w stronę Vincenta, którą ten ujął trochę niepewnie.
- Vincent - rzekł, zastanawiając się, ile papierosów dziennie wypala ten człowiek. - Ale pewnie już to wiesz.
- Nie przeczę - mruknął Rick, wzruszając ramionami i chowając paczkę papierosów do kieszeni płaszcza. - Ale nie martw się, tylko kilka zaufanych osób wie o twojej zdolności.
- Zaufanych? - czarnowłosy uniósł brew z konsternacją, nie wiedząc zbytnio, w jaki sposób słowa blondyna miałyby go uspokoić.
- Takich jak ty - rzekł zielonooki, spoglądając na chłopaka z nieprzeniknionym spojrzeniem. - My też mamy zdolności.
- My..? - Vincent zamarł w miejscu, starając się zrozumieć to, co właśnie usłyszał. Jeśli Rick mówił prawdę, to by znaczyło, że poza nim również istnieją osoby z mocami, więc być może znalazłby w końcu kogoś, kto by go zrozumiał, przy kim nie musiałby ukrywać tej części siebie, której nikt normalny nie byłby w stanie zaakceptować. Jednak po chwili jego ekscytacja gwałtownie przygasła, ponieważ miał świadomość, że równie dobrze ten obcy chłopak, którego widzi pierwszy raz w życiu, może po prostu kłamać, żeby zdobyć jego zaufanie i zawlec go gdzieś, żeby w jakiś sposób go wykorzystać. - Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? - spytał podejrzliwie, mrużąc oczy i dotykając w kieszeni kurtki swojego scyzoryka, z frustracją wiedząc, że jego dłonie nadal są zbyt mokre na użycie mocy.
- A po co miałbym kłamać? - Rick spojrzał na niego ze zdumieniem, odnosząc wrażenie, że chłopak przed nim ma lekką paranoję, po czym złapał za płaszcz, odsłaniając kaburę z pistoletem na pasku, na widok której czarnowłosy otworzył szerzej oczy, cofając się o krok. - Jeśli chciałbym cię załatwić, dawno bym to zrobił - wzruszył ramionami blondyn, ponownie zasłaniając broń i zerkając z konsternacją na ciemnookiego. - Co ty taki zesrany? Jakieś dziesięć minut temu sam chciałeś się utopić.
- Ja... - Vincent otrząsnął się trochę i podrapał po karku, uznając, że Rick faktycznie ma odrobinę racji i ponownie oparł się o barierkę, dochodząc do wniosku, że śmierć od postrzelenia zapewne byłaby szybsza niż od utonięcia.
- Właściwie dlaczego chciałeś się utopić? - spytał blondyn z zamyśleniem, poważniejąc nieco i kierując wzrok na gwiazdy nad nimi, częściowo zasłonięte przez leniwie płynące gęste chmury. - Kłótnia z rodzicami? Dziewczyna cię rzuciła? - próbował zgadnąć, jednak Vincent milczał, odwracając głowę. - Zabiłeś kogoś? - zerknął na czarnowłosego, który drgnął mimowolnie i spojrzał z przestrachem na zielonookiego, a po chwili kaszlnął, starając się ukryć swój szok, w pierwszej chwili nie chcąc, by Rick się tego domyślił, ale moment później uznał, że już i tak wszystko mu jedno, więc znów zaczął wpatrywać się w wodę, obracając w palcach scyzoryk.
- Jestem bezużytecznym śmieciem, moje życie i tak nigdy nie miało żadnej wartości - powiedział beznamiętnie, dostrzegając pływające w wodzie puste, szklane butelki.
- Czyli chcesz się zabić, bo uznałeś, że nigdy niczego nie osiągniesz? - stwierdził blondyn, trafiając kamykiem w jedną z pływających puszek.
- Raczej dlatego, że zawsze wszystko niszczę - wymamrotał z frustracją ciemnooki, mając wrażenie, że trochę zbyt mocno uzewnętrznia się przed swoim nowym znajomym, ale w obecnej sytuacji było mu to nawet na rękę, biorąc pod uwagę, że jutro o tej porze zapewne będzie już martwy.
- Przez swój... ognisty temperament? - spytał Rick, rzucając kamieniem, który trafił idealnie w sam środek dryfującej plastikowej torby.
- Powiedzmy - Vincent mimowolnie uniósł kąciki ust w cierpkim uśmiechu, starając się nie prychnąć gorzkim śmiechem.
- Wiesz, Vince, chyba trochę cię rozumiem - powiedział blondyn, opierając się łokciem o barierkę i spoglądając na niego z zamyśleniem i pewną sympatią. - Sam jestem dość toksyczną osoba - dodał z drwiącym uśmiechem, którego czarnowłosy nie potrafił rozgryźć.
- Ty przynajmniej nie zabiłeś trójki niewinnych dzieciaków - wymamrotał gorzko ciemnooki, odwracając się plecami do wody i siadając na chodniku z delikatnym, sfrustrowanym grymasem na twarzy.
- Masz rację - potwierdził Rick, wzruszając ramionami i puszczając kolejną kaczkę, która odbiła się od tafli pięć razy. - Zabiłem ich o wiele więcej - Vincent spojrzał na niego z szokiem, nie spodziewając się usłyszeć czegoś takiego. Zielonooki nie patrzył na niego, nadal spokojnie wpatrując się w miasto po drugiej stronie, zupełnie jakby wcale nie przyznał się przed chwilą do bycia mordercą. Czarnowłosy podrapał się niepewnie po karku, nie mając pojęcia, co mógłby teraz zrobić lub powiedzieć, więc zwyczajnie milczał, starając się jakoś opanować plątaninę myśli. Chłopak obok niego nie wydawał się być złym człowiekiem, choć na początku rzeczywiście wyglądał podejrzanie, jednak teraz Vincent miał wrażenie, że Rick jest przyjazną osobą, może odrobinę specyficzną, ale przynajmniej szczerą. Nie posądzałby go o popełnienie takiej zbrodni, dlatego teraz nie mógł uwierzyć, że blondyn zabiłby kogoś bez powodu, zwłaszcza, że on sam jako dziesięciolatek nie wywołał tamtego niefortunnego pożaru umyślnie.
- Dlaczego..? - chciał spytać, ale zielonooki przerwał mu, unosząc dłoń.
- Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić - odparł bez większych emocji, wciąż nie patrząc w stronę czarnowłosego. - Nie mogę ci jeszcze przekazać takich informacji, wiedźma by mnie zatłukła - dodał z frustracją, wspominając, jak przy jego ostatniej wpadce o mało nie został zadeptany białymi kozaczkami.
- Ale... nie chciałeś ich zabijać... prawda? - ciemnooki z zamyśleniem spojrzał na swoje dłonie, które zdążyły już wyschnąć i z zamyśleniem stworzył mały płomyczek, przypatrując się, jak pod wpływem silnego wiatru powoli gaśnie.
- To, czego chciałem, nie miało wtedy żadnego znaczenia - rzekł z lekkim rozżaleniem Rick, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. - Właściwie każdy, kto ma zdolność, ma przesrane w życiu - mruknął cierpko, kierując wzrok na Vincenta i zaciągając się dymem. - Ktoś, kto nami kieruje najwidoczniej bardzo lubi zadawać innym cierpienia - wymamrotał z irytacją, żałując, że nie może osobiście rozmówić się z tą osobą. - Dalej, Vince, męska decyzja - wyrzucił wypalonego papierosa na bruk i włożył ręce do kieszeni płaszcza, niecierpliwie stukając piętą o chodnik. - Szukasz ponętnych syrenek czy idziesz z przystojnym mną?
- Chyba... muszę to przemyśleć - odparł z konsternacją ciemnooki, zastanawiając się, w którym momencie ich rozmowy zgodził się na nazywaniem go ,,Vince'm".
- Przemyśleć? Stary numer - prychnął blondyn, przeczesując ze znudzeniem włosy. - Myślisz, że sam nie przychodziłem na ten most? - podszedł do drugiego chłopaka i trącił go butem w bok, sprawiając, że Vincent spojrzał na niego z wyrzutem, jednocześnie nie wiedząc do końca, czego może spodziewać się po zielonookim. - Jak tylko cię tu zostawię, od razu rzucisz się w tę zaśmieconą wodę - wymamrotał, łapiąc czarnowłosego za ramię i zmuszając do wstania. - Muszę z ciebie wyplenić te samobójcze zapędy - mruknął, opierając się łokciem o barierkę i przyglądając się zdezorientowanemu ciemnookiemu.
- Nie wyglądasz ani na psychologa, ani na terapeutę - rzekł z konsternacją Vincent, na co Rick prychnął urażony, zakładając ręce na piersi. - Poza tym i tak nie chcę niczyjej pomocy - mruknął, ponownie spoglądając w stronę szarych budynków miasta, nie zamierzając tak po prostu zrezygnować ze swojego postanowienia.
- Jeśli nie masz już po co żyć dla siebie, zacznij żyć dla kogoś innego - powiedział po dłuższej chwili milczenia blondyn, o wiele poważniejszym tonem niż przedtem. - Nie wiem, czy to dobry sposób, ale przynajmniej skuteczny - czarnowłosy zerknął na niego, nie rozumiejąc do końca, co właśnie przekazał mu zielonooki, jednak nie przerywał mu w żaden sposób, mając wrażenie, że chłopak mówi teraz o czymś, co znał aż zbyt dobrze z własnego doświadczenia. - Zawsze znajdziesz kogoś, dla kogo warto żyć - Rick mimowolnie uniósł kąciki ust w smutnym uśmiechu, wspominając, jak dzisiaj rano Arthur zganił całą ich piątkę za przygarnięcie kolejnego bezdomnego kota. - Nawet jeśli jeszcze nie natrafiłeś na tę osobę, jestem pewny, że w końcu ją spotkasz - dodał, spoglądając na Vincenta, który bez słowa przysłuchiwał się jego monologowi ze spuszczoną głową. - A jeśli nie, samo szukanie jej jest wystarczająco ważne.
- Twierdzisz, że mam żyć złudną nadzieją, że ktoś zechce takiego potwora? - wymamrotał z rezygnacją czarnowłosy, zaciskając dłonie na barierce i próbując nie myśleć o tym, ilu ludzi już skrzywdził swoją mocą. - Nawet gdybym spotkał idealną dziewczynę... nie zasługiwałbym na nią.
- W takim razie chroń ją i bądź gotów się dla niej poświęcić, nawet jeśli ona o tym nie będzie wiedzieć - powiedział blondyn, mając wrażenie, że drugi chłopak powoli zaczyna zmieniać swoje podejście i nie jest już aż tak bardzo zdecydowany na skok z mostu. - Jeśli będzie trzeba, stań się tym potworem, którego tak bardzo się boisz - dodał spokojnie, licząc na to, że ciemnooki zgodzi się udać z nim do bazy i zapomni o swoich planach samobójczych. - Zapomnij o samym sobie i skup się na tej jednej rzeczy, która trzyma cię przy życiu.
- To naprawdę może być takie proste? - spytał ze zwątpieniem ciemnooki, który jednak poczuł nagłą potrzebę opuszczenia tego miejsca i uwierzenia w każde słowo Ricka, choć miał świadomość, że ciężko mu będzie zastosować się do jego rad.
- Nie mam pojęcia, sam musisz to sprawdzić - odparł zielonooki, wzruszając ramionami i odchodząc od barierki, spoglądając z wyczekiwaniem na Vincenta, który przygryzł wargę i przez dłuższą chwilę w milczeniu rozważał, co powinien zrobić, aż ostatecznie westchnął ciężko i puścił barierkę, idąc w stronę blondyna.

UzdolnieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz