Ophelia uśmiechnęła się delikatnie, ostrożnie gładząc policzek śpiącego Vincenta i obserwując jego twarz w słabym świetle nocnej lampki. Niedawno zauważyła, że chłopakowi trochę łatwiej było zasnąć przy zapalonym świetle, więc teraz dbała o to, żeby co noc w pokoju świeciła się chociaż mała nocna lampka. Nadal bardzo się o niego martwiła, bo czarnowłosy nie był w stanie przespać całej nocy bez budzenia się z krzykiem przynajmniej raz, źle się czuła z myślą, że nie może nic na to poradzić, więc zawsze, gdy to się działo, starała się jakoś go uspokoić i uświadomić mu, że to był tylko zły sen. Westchnęła cicho, czując własne zmęczenie, ale sama praktycznie od dzieciństwa miała problemy ze snem, dlatego już się przyzwyczaiła do nieprzespanych nocy i samotności. Cieszyła się, że dzisiaj przynajmniej Vincentowi udało się zasnąć, poza tym nie czuła się już taka samotna, od kiedy miała go obok siebie. Bardzo delikatnie pocałowała go w nosek, a potem uśmiechnęła się smutno, wspominając ich rozmowę, podczas której chłopak całkowicie się przed nią otworzył.
Ophelia przytuliła do siebie lekko drżącego Vincenta, który położył głowę na jej ramieniu i na chwilę wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, a potem wrócił do swojej opowieści.
- Przestraszyłem się... I wtedy nagle... wszystko zajęło się ogniem... - rzekł cicho, mocno zaciskając powieki. Dziewczyna położyła dłoń na tyle jego głowy i zaczęła uspokajająco gładzić go po włosach, cierpliwie czekając, aż ciemnooki zacznie mówić dalej. - Nie wiedziałem, co się dzieje... Byłem przerażony... Wszyscy krzyczeli... Było okropnie gorąco...Siedemnastoletnia Ophelia zeskoczyła z murku i rozejrzała się dookoła, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Widziała już w oddali dach starej szopy, ale jej przyjaciółka jeszcze się nie pojawiła, więc westchnęła cicho i usiadła na ziemi, opierając się plecami o murek. Zauważyła leżące obok jej nogi kamyczki, użyła swojej mocy i zaczęła układać z nim piramidkę, jednak gdy już prawie udało jej się ułożyć wszystkie kamyki, coś dosłownie zleciało na nią z impetem, przygniatając ją i rozsypując wszędzie kamyczki.
- Rosie! - wykrztusiła z siebie rudowłosa, łapiąc oddech i starając się zrzucić z siebie dziewczynę o czarnych włosach i ciemnobrązowych oczach, która zdezorientowana mrugała i rozglądała się dookoła, a gdy wróciła do siebie, głośno parsknęła śmiechem i podniosła się nieco, zsuwając się z telekinetyczki. Usiadła obok niej i poprawiła włosy, puszczając jej oczko, po czym wyjęła z kieszeni małe pudełeczko.
- Prezent na urodziny - rzekła, podając je Ophelii, na co ta tylko uniosła brew z lekką konsternacją, spoglądając na różowe pudełeczko obklejone brokatem.
- To chyba trochę nie w moim stylu - mruknęła niemrawo, otwierając prezent i dostrzegając w środku błyszczącą, różową kokardkę. Jednocześnie poczuła przyjemne motylki w brzuchu, zerkając ukradkiem na drugą dziewczynę.
- Co ty gadasz, młoda - odparła Rosie, lekceważąco machając dłonią i z wyższością unosząc brew, ignorując rudowłosą, która z frustracją burknęła, że jest tylko dwa lata młodsza. - Już dawno cię przejrzałam i wiem, że w środku jesteś małą, uroczą księżniczką - rzekła nieco złośliwym tonem, uśmiechając się zawadiacko i trącając łokciem lekko zakłopotaną telekinetyczkę, a potem z wrednym chichotem zaczęła ją łaskotać, aż Ophelia nie tarzała się po ziemi, desperacko błagając o litość.- Wszyscy zaczęli panikować... Ognia było coraz więcej... Była noc, opiekunowie spali w innym domku... Większość zaczęła przepychać się do wyjścia... - Vincent zadrżał mocniej, przez koszulkę wbijając paznokcie w plecy Ophelii, która tylko przygryzła nieco wargę, ignorując ten nieduży ból. - Kolejne łóżka zaczęły się palić... Było strasznie dużo dymu... Też zacząłem uciekać, ale wtedy chłopcy krzyczeli jeszcze bardziej, bo moja piżama też się paliła... - przerwał na chwilę, a wówczas telekinetyczka poczuła, że coś mokrego skapnęło na jej ramię. - Nie wszystkim udało się wyjść...

CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.