Kierowca nocnego autobusu starał się zachować zimną krew, gdy na jednym z przystanków środkowe drzwi się otworzyły, ale nie widział, by ktokolwiek wysiadł. Ani by ktokolwiek nacisnął przycisk otwierający drzwi.
- Santa Maria... - wyszeptał nerwowo, bo zbliżała się trzecia w nocy, a jak wiadomo o tej porze złe duchy uwielbiają nawiedzać świat doczesny. Kiedy tylko drzwi się zatrzasnęły, odjechał z piskiem opon z przystanku, mamrocząc pod nosem po kolei wszystkie znane sobie modlitwy, mając szczerą nadzieję, że jeszcze będzie miał szansę ujrzeć swoją żonę i dzieciaki.Oli wzdrygnął się mimowolnie, kiedy autobus tak gwałtownie odjechał, ale na szczęście utrzymał swoją zdolność, nie dopuszczając do migania. Odetchnął z ulgą, mając świadomość, że jest już blisko swojego domu, bo nie sądził, że czeka go aż tyle chodzenia, gdyż musiał przejść się niezły kawał drogi, by natrafić na autobus, który jedzie w te okolice. Źle się czuł z tym, że zostawił śpiącego Leo w bazie bez słowa, doskonale wiedząc, że punk sprzeciwiłby się jego decyzji odkrycia na własną rękę, co się stało z Jacksonem, jednak nie był w stanie jedynie biernie czekać, aż Melody ewentualnie coś znajdzie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że czarnowłosy w jakimś stopniu był wtajemniczony w sprawę z uzdolnionymi i był świadomy istnienia bazy Genevieve, i przede wszystkim wiedział o tym, że Leo Roberts również jest uzdolnionym. To ostatnie najbardziej niepokoiło Oleandra, gdyż jeśli Jackson zdradziłby to komukolwiek, to zielonooki byłby w większym niebezpieczeństwie, niż jest teraz. Niezbyt ufał Jacksonowi i sądził, że chłopak mógłby wygadać wszystko, co wie, byleby uratować własną skórę. Albo w ogóle ich sprzedać za jakieś korzyści. Zmarszczył brwi, wciąż mając nikłą nadzieję, że jego domysły mimo wszystko się nie sprawdzą i niebieskooki tylko leży sobie gdzieś pod stołem zaćpany czy pijany, i tak naprawdę nikt go nie porwał. Zauważył wcześniej ślady na jego rękach, przez co nie miał wątpliwości, czym w wolnych chwilach zajmuje się Wright. A porwanie przyszło mu do głowy właściwie tylko dlatego, że to byłoby najprostsze wyjaśnienie braku kontaktu. Nie był w stanie domyślić się, po co mieliby go porywać, ani jak w ogóle ktoś się dowiedział, że Jackson tam przebywa, jednak przyszła mu do głowy nieprzyjemna, ale całkiem prawdopodobna myśl, że ktoś, zapewne Sasaki, tak naprawdę nie czaił się na czarnowłosego, ale na Oliego. W końcu był uzdolnionym, i miał świadomość, że czasami mógł przypadkiem niezbyt kontrolować swoją moc w miejscach publicznych. Przygryzł mimowolnie wargę, nie rozumiejąc mimo wszystko, jak ktoś mógłby dowiedzieć się, gdzie mieszka, lecz nie mógł wykluczać i takiej opcji. W końcu nie był w stanie ocenić, na co tak naprawdę stać ich przeciwnika. Przemknął przez ulicę, uświadamiając sobie po chwili z pewnym sentymentem, że w tej okolicy natknął się na Ricka i pierwszy raz spotkał Leo, który uratował go przed porywaczem. Uśmiechnął się mimowolnie sam do siebie, wspominając punka, ale po chwili posmutniał nieco, bo znów poczuł się niemiło z tym, że tak go potraktował. Liczył na to, że uda mu się wrócić do bazy jeszcze zanim zielonooki się obudzi, ale wiedział, że nie powinien się nastawiać na tak szybkie załatwienie sprawy. Szczerze wątpił w to, by nagle się okazało, że Jackson jednak jest w domu i zwyczajnie sobie smacznie śpi, więc zamierzał pozbierać jak najwięcej poszlak, co mogło się z nim stać. Może okaże się, że to było tylko zwykłe, niegroźne włamanie z morderstwem, zupełnie niepowiązane z uzdolnionymi? Bo jeśli powód zajścia naprawdę byłby związany z uzdolnionymi i Sasakim, dla Oliego i Leo oznaczałoby to tylko to, że nie ma już dla nich bezpiecznego miejsca. Poczuł mrowienie na skórze i odruchowo zaczął lekko drapać przedramię, nie dezaktywując mimo wszystko zdolności. Dotarł do tabliczki z nazwiskiem pani Fillies i rozejrzał się dokładnie, nie zauważając jednak nikogo ani niczego. Przyjrzał się asfaltowi, choć w nikłym świetle lampy i tak nie był w stanie dojrzeć za wiele i rozpoznać, czy te konkretne ślady opon należały do porywaczy, którzy gwałtownie stąd odjechali z żywym lub martwym Jacksonem. Kucnął jednak, uznając, że przy odrobinie szczęścia może i coś zauważy, ale zobaczył tylko kilka przejechanych listków, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak listki z każdego najpowszechniejszego drzewa z każdego parku. Na drugi rzut oka również tak wyglądały, więc nie kłopotał się z zabraniem próbki ze sobą. Podniósł się i spojrzał na furtkę, ale szybko doszedł do wniosku, że wejście furtką będzie zbyt ryzykowne. Nie mógł wykluczyć, że ktoś założył jakąś pułapkę, albo że sąsiadka po drugiej stronie akurat nie patrzy w okno. Ujrzenie, jak furtka tak sama z siebie się otwiera i zamyka mogłoby być dla starowinki dużym szokiem. A wolałby, żeby nikt nie wezwał do jego domu egzorcysty. I tak był pod wrażeniem, że najwyraźniej od roku jeszcze nikt się nie zorientował, że pani Fillies nie żyje. Spojrzał więc na płot, bo najwidoczniej to jedyna droga na podwórko, westchnął ciężko pod nosem, spoglądając na moment w niebo, zastanawiając się, jak bardzo duch jego byłej opiekunki pokara go za zdeptanie rabatek pod płotem, i w końcu złapał za drewno, nieudolnie starając się przerzucić nogę na drugą stronę. Na rabatki zleciał w naprawdę widowiskowym stylu, tylko cudem nie łamiąc sobie kręgosłupa i zgniatając dokładnie czternaście krzaczków z bratkami. Będąc w lekkim szoku, próbował wstać, lecz w ciemności ciężko było dostrzec poukładane w rządku kamienie, więc nieszczęśliwie się potknął i jak najlepszy akrobata przekoziołkował prawie na środek podwórka. Całe zajście było o tyle niesamowite, że ów szatański płot, winny wszystkim tym wypadkom, mierzył zaledwie 130 centymetrów. Potłuczony i prawie połamany Oleander wstał, mamrocząc gniewnie pod nosem rozmaite łacińskie słowa, i włączył na nowo swoją zdolność, gdyż przez szok wywołany upadkiem przypadkiem zapomniał, że musi ją utrzymywać. Westchnął ciężko, starając się nie myśleć o tym, że gdyby ktoś się na niego czaił, to już by wiedział o jego obecności, jednak skoro nikt nie wyszedł mu na spotkanie, dawało to pewne poczucie, że może jednak nikogo tutaj nie ma. Rozejrzał się po ciemnym podwórku, marszcząc mimo wszystko brwi, bo jedna rzecz bardzo go zaniepokoiła.
- Kruszynka..! - zawołał tak cicho jak się dało, zmartwiony tym, że wielka bestia nie wybiegła mu na spotkanie, bo już dawno odkrył, że z powodu zapachu nie ukryje się przed czułymi nosami zwierząt. Zaniepokoił się bardziej, gdy po kilku powtórzeniach i przespacerowaniu się dookoła domu suczka wciąż się nie pojawiła, przez co przestał mieć wątpliwość, że zadziało się tutaj coś nieprzyjemnego. Zauważył przy okazji, że w salonie i łazience palą się światła, lecz przez zasłony nie był w stanie dojrzeć, czy ktoś jest w środku. Stanął w końcu przed wejściem do piwnicy, odsunął z trudem zagradzające średniej wielkości drzwi drewniane palety, po czym dość niechętnie wśliznął się do wnętrza piwnicy, próbując nie zlecieć ze śliskich schodków i nie wejść w żadną pajęczynę. Odnalezienie latarki stanowiło połowę sukcesu, a potem odnalezienie schodów do domu było już dziecinną igraszką. O wiele trudniejsze okazało się znalezienie właściwego klucza do wyjścia z piwnicy, ale i z tą przeszkodzą Oli poradził sobie po zaledwie kilkunastu próbach i przeklinaniu pod nosem ciągłego odkładania porządnego opisania każdego z kluczy. Odetchnął głęboko, zanim w końcu otworzył drzwi, na nowo stając się niewidzialnym, gdyż w piwnicy wyłączył zdolność, by nieco odpocząć, i wyszedł ostrożnie na korytarz domu, najciszej jak był w stanie przy skrzypiących drzwiach. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę, ale nie usłyszał żadnych głosów, kroków czy innych dźwięków, przez co mimo woli odetchnął z ulgą, choć odruchowo sięgnął do kieszeni. Ściskając w dłoni awaryjną strzykawkę z trucizną, którą zmajstrował w laboratorium u Genevieve, ruszył dalej wgłąb domu, aż nagle otworzył szeroko oko i niekontrolowanie mrugnął.
- Kruszynka..! - wyrwało mu się, gdy podbiegł do leżącego obok kanapy zwierzęcia, przez moment obawiając się, że nie żyje. Nie byłby w stanie przekazać takich wieści Leo, to by go okropnie zasmuciło. Odkrył jednak, że Kruszynka oddycha, choć słabo, i zupełnie nie zareagowała na dotyk ani hałas, uświadomił więc sobie, że najwyraźniej ktoś musiał ją uśpić. Przygryzł gniewnie wargę, gdy domysły się sprawdziły i faktycznie znalazł na jej boku strzałkę ze środkiem usypiającym. Pogłaskał delikatnie suczkę po grzbiecie, a następnie westchnął ciężko, bo w tych okolicznościach na pewno nie może wrócić do bazy. Wróci dopiero po tym, jak Kruszynka się obudzi. Może i Leo będzie na niego zły, ale wolał, by Leo był zły niż smutny. - Jeżyk? - kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy doniczce z kwiatami, a po krótkiej chwili wyturlał się stamtąd zwinięty w kulkę jeżyk, który na widok swojego kochanego właściciela pisknął ze wzruszeniem i przydreptał do niego błyskawicznie, prawie zalewając się łzami. Białowłosy również się wzruszył i z ulgą przytulił do siebie zwierzaka, nie zważając na raniące go kolce. - Źli ludzie porwali Jacksona? - spytał jeża Oleander, na co zwierzak z trwogą na powrót zwinął się w kulkę, nie chcąc wspominać tamtych traumatycznych przeżyć. Uzdolniony uspokajająco pogładził go po kolcach, równocześnie samemu czując nieco mniejszy niepokój, gdyż przynajmniej istniała spora szansa na to, że czarnowłosy nadal żyje. W końcu gdyby chcieli go zabić, zrobiliby to tutaj, zamiast kłopotać się z przenoszeniem go gdzieś indziej. Wywnioskował to po braku jakichkolwiek plam z krwi czy innych śladów, bo przecież w przeszłości sam wielokrotnie tuszował własne morderstwa na uczennicach. Odłożył jeżyka na podłogę i podniósł się z kolan, po czym zrobił dość dokładne oględziny całego domu, by upewnić się, że na pewno nigdzie nie leżą gnijące zwłoki Jacksona. Całe szczęście nic takiego nie znalazł, więc wrócił do salonu i zwierząt. Wysłał wiadomość do Melody, gdyż nie był na tyle głupi, by wybrać się tutaj bez telefonu, a wykradzenie własnej komórki okazało się niespodziewanie proste, bo wymęczona czarnowłosa niezbyt zwracała uwagę na otoczenie. Jedyny plus jej destrukcyjnego stylu życia.
CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.