85

17 3 75
                                    

Genevieve usiadła na ziemi, opierając się plecami o drzewo i spoglądając na ciemniejące niebo. Był wieczór, wiedziała, że o tej porze ani Melody, ani Harry nie przyjdą na ich mały cmentarz, żeby czuwać przy grobach bliskich im osób. Za każdym razem tak robiła, przychodziła tutaj jedynie wtedy, gdy miała pewność, że będzie mogła być całkiem sama, aby nikt nie widział jej chwil słabości. A właśnie teraz taką miała, ponieważ pół godziny temu zadzwonił do niej Steve z okropnymi wieściami, przez które na moment poczuła się tak, jakby ktoś zrzucił na nią ogromny głaz. Sytuacja robiła się coraz gorsza, stracili Elizabeth, porwano uciekiniera od Rosalesa, najpewniej polują na Ophelię, skoro staruszka przekazała wcześniej, że kręcili się przy jej mieszkaniu podejrzani ludzie, wciąż nie było żadnych wieści o Mii i Lilianne, nie wspominając już o tym, co spotkało Arthura, pana Marka i Theresę, poza tym strata Ricka nadal ją bolała.
- I po co jechałeś tam sam..?! - wymamrotała cierpko blondynka, oplatając kolana ramionami i opierając na nich głowę, smutno wpatrując się w nagrobek Arthura. Przygryzła wargę, mrugając szybko, żeby powstrzymać napływające łzy i odetchnęła głęboko, starając się uspokoić. Nadal czuła gorzkie wyrzuty sumienia, powinna w jakiś sposób nie dopuścić do tego, by mężczyzna jechał wcześniej do Theresy, jakoś dowiedzieć się o tym wcześniej i kategorycznie mu zabronić, zamiast krzyczeć na Vincenta i łamać mu nos. Znowu gwałtownie nabrała powietrza, po raz kolejny uświadamiając sobie, że Arthur był dla niej kimś w rodzaju ojca, prawdziwego ojca, a ta świadomość jeszcze mocniej potęgowała ból po jego stracie. Spojrzała na grób Ricka, pochowali pięćdziesięciolatka obok niego, bo wiedzieli, że na pewno by tego chciał. Przeniosła wzrok na grób pana Marka, po lewej stronie nagrobka Arthura, żałując, że kierowca nie poinformował jej o ich wyjeździe, bo wówczas miałaby szansę ich powstrzymać. Ponownie westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach i kręcąc delikatnie głową, nie potrafiąc pogodzić się z tą sytuacją. Trwała tak przez dłuższą chwilę, próbując nieco ochłonąć, gdy niespodziewanie usłyszała czyjeś kroki.
- Genevieve..? - odezwał się niepewnie Zack, spoglądając na skuloną pod drzewem dziewczynę, która gwałtownie się wzdrygnęła i podniosła głowę.
- Wszystko dobrze..? - spytała zmartwiona Ophelia, wpatrując się w blondynkę i jednocześnie nerwowo przygryzając wargę, zastanawiając się, jak ona i rudowłosy zachowają się wobec siebie. Błękitnooka nie odpowiedziała, przyglądając się im i dostrzegając, że Zachary trzyma niewielkie czarne pudełeczko, a telekinetyczka małą łopatę.
- Po co ci ta łopata? - Genevieve uniosła brew z konsternacją, podnosząc się i z całych sił starając się sprawiać wrażenie spokojnej i opanowanej, równocześnie desperacko ignorując chłopaka.
- Nie mogliśmy być na pogrzebie mamy, więc... - zaczęła, ale przerwała, wzdychając cicho i zaciskając dłonie na łopatce, spuszczając smutno wzrok. Zack pocieszająco położył dłoń na jej ramieniu, również wzdychając i spoglądając na blondynkę.
- Przekazałaś nam... znaczy Ophelii - mruknął, z wyraźną frustacją kładąc nacisk na imieniu siostry, przez co błękitnooka założyła ręce na piersi, czując delikatne zmieszanie - obrączkę mamy, więc chcemy... przynajmniej w ten sposób się z nią pożegnać - powiedział, już smutniejszym tonem, przenosząc wzrok na pudełeczko w swoich dłoniach i przytulając do siebie swoją siostrę. Genevieve zamrugała i przygryzła wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wciąż czuła się źle i dziwnie przy szarookim, nie była w stanie sobie wybaczyć tego, jak się wobec niego zachowała wtedy, kiedy student przyszedł ją pocieszyć po śmierci Arthura, chociaż doskonale wiedziała, że chłopak też był załamany po stracie matki. Kiedy to sobie uświadomiła, patrząc na niego, jak spał przy stole, nie mogła sobie z tym poradzić i natychmiast znalazła sobie tysiąc zadań, które w jakimś stopniu miały odciągnąć ją od myślenia o wszystkich rzeczach, które się ostatnio wydarzyły.
- Jasne... Rozumiem - odparła cicho, wbijając wzrok w swoje kozaczki i czując się wyjątkowo niezręcznie. Przez moment nikt z nich się nie odzywał, a lekko skołowana Ophelia wodziła wzrokiem między swoim bratem a blondynką, domyślając się, że to ich pierwsza względnie normalna, obustronna rozmowa, o ile można tak było nazwać wymianę dwóch zdań. - Nie będę wam przeszkadzać... - rzekła po tym błękitnooka, trochę nerwowo zakładając za ucho luźny kosmyk włosów i krótko spoglądając na rodzeństwo. Westchnęła ciężko, po czym ruszyła do bazy, nie mając ochoty na przebywanie w jakimkolwiek towarzystwie, poza tym naprawdę nie chciała im tego utrudniać swoją obecnością.
- Zack, myślę, że naprawdę powinieneś... z nią pogadać - odezwała się trochę niepewnie Ophelia, gdy Genevieve zniknęła im z pola widzenia. Chłopak jedynie westchnął ciężko, smętnie kiwając głową na jej słowa.
- Wiem, wiem... Ale ona ciągle mnie unika - mruknął po chwili cierpko, mając świadomość, że nie powinni sobie teraz pozwalać na jakieś konflikty i nieporozumienia w bazie, biorąc pod uwagę, w jakiej są sytuacji, a także to, że uciekinierki i tak są już w pewien sposób skłócone.
- Nie powiesz mi, co się stało? - spytała z nadzieją rudowłosa, spoglądając na niego ze zmartwieniem i lekką frustacją, obawiając się, że to może być coś poważnego.
- Nie - odparł krótko, niezręcznie drapiąc się po karku i krzywiąc się delikatnie. - Ale obiecuję, że się tym zajmę - dodał stanowczo, naprawdę mając zamiar rozprawić się z Genevieve i jej humorami. - Ale teraz lepiej weźmy się do roboty... Robi się ciemno - rzekł, zerkając na niebo i ściskając w dłoni pudełeczko z obrączką Theresy.

UzdolnieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz