Kocyki

40 4 1
                                    

- Nie ma czasu, jedziemy - zdecydował Radek. Drużynowa przytaknęła. W sumie nie miałam się po co odzywać, decyzja i tak już zapadła. Odwróciłam się w stronę okna. Po dawno niemytej szybie spływały krople deszczu, łącząc się w coraz to większe strugi. Uwielbiałam na to patrzeć, gdy byłam mała. Teraz robiłam to raczej z nudów. Chwila, nie. Robiłam to, aby zagłuszyć kiełkujące we mnie zbyt intensywne jak na dziś czarne myśli.

Tył autokaru chyba nawdychał się jakiegoś świństwa przed wyjazdem. Wszyscy nałożyli na siebie kocyki, tak, kocyki, a do tego okulary przeciwsłoneczne. Wyglądali komicznie, bujając się do rytmu śmieciowego rapu pomieszanego z czymś, czego nawet w zaświatach jeszcze nie słyszeli. Nie będę ukrywać, trochę mnie to rozbawiło. Humor odrobinę mi się poprawił. Skrzeczące głosy owych "duchów" wybiły mnie z melancholii i pozwoliły na chwilę wyluzować.

Nagle autokar gwałtownie szarpnął i zahamował. Kierowca wykrzyczał kilka nieprzyzwoitych słów, a kocyki (ludzie-kocyki, tak najściślej) podnosiły z podłogi okulary. Wychyliłam się i spojrzałam w przednią szybę autokaru. Na drodze stał... Leon? Błagam, co on tam robił?! Kierowca nie zdążyłby się zatrzymać, a po nim zostałaby tylko mokra plama.

Leon podszedł do drzwi autokaru. Kierowca po prośbie Zuzi niechętnie wpuścił go do środka. Pewnie dostał jakąś burę od szefostwa, ale niczego nie słyszałam. Przyglądałam się tylko, jak raz po raz przeczesuje rękami mokre od deszczu włosy. Janek chrząknął, chyba zauważył mój stan idiotycznego zapatrzenia. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie, na co tylko przewrócił swoimi zielonymi oczami.

- Cześć - powiedział Leon, podając Jankowi rękę. Ten niechętnie ją uścisnął i wymusił uśmiech. Mój grymas wyglądał dużo inaczej. Poczułam ulgę, że jest, że żyje, że z nami pojedzie.
- Wolne? - zapytał, wskazując na miejsce obok mnie. Kiwnęłam głową.
- Co się z tobą działo, człowieku? - wymruczał Janek.
- Miałem... hmm... jakby to powiedzieć... małą... hmm... awanturę... w domu... - szepnął prawie bezgłośnie przemoczony do ostatka Leon. - Ojciec bardzo się wkurzył, nie miałem jak wyjść ani tym bardziej zadzwonić. Telefonu zresztą dalej nie mam.

Zdziwiło mnie to, bo rodzina Leona zawsze była szanowana na naszej bądź co bądź prowincji. Ojciec - jedyny weterynarz we wsi, matka pracowała w urzędzie gminy, a starsze siostry po dobrych studiach pracowały w prestiżowych firmach w odległych częściach kraju.

Nie ocenia się książki po okładce.

Szary mundur, szare oczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz