Wstań

18 2 0
                                    

Było już późno, gdy wróciliśmy z ogniska. Obóz szykował się do spania. Wykąpani harcerze już ukryli się w swoich śpiworach. Jedynie wartownicy z czołówkami na głowach nie myśleli o śnie. A może i myśleli? Poszedłem wziąć prysznic. Zabrałem ręcznik, żel z internetowego sklepu dla niemowląt, szczoteczkę i pastę do zębów. Moją piżamę w paski też. Zamknąłem drzwi od kabiny. Na wszelki wypadek obejrzałem wszystkie kąty pod kątem obecności pająków lub innych insektów. Czyściusieńko. Można zmyć z siebie zapach ogniska.

Wyszedłem z mokrymi włosami na zewnątrz. Dobrze, że mama mnie nie widzi. Co prawda noc ciepła, ale... mamy temperaturę odczuwają inaczej. Poszedłem do namiotu, gdzie chłopcy przyświecając sobie latarką grali w karty.
- Yyy... - zmieszali się, gdy mnie zobaczyli. - Już kończymy...
- Spokojnie - uśmiechnąłem się. - Grajcie.
To pierwsza noc, pomyślałem. Dlatego mają w sobie tyle energii. Poza tym, są cicho, nikomu nie przeszkadzają. Gdy wskoczę w śpiwór nawet nie będę zwracał uwagi na światło.

Szybciej, szybciej! Biegłem, nie oglądając się za siebie. Czułem, że moje nogi ważą ze 100 kilogramów. Uciekać coraz trudniej, bać się coraz łatwiej. Sił coraz mniej, niepokoju coraz więcej. Biegnij, ile ci tchu wystarczy. Najgorsze, co można zrobić, to nie zrobić nic. Ból jest w twojej głowie, powtarzałem sobie. Jednocześnie czułem, że spalają się nie tylko moje kalorie. Skóra cierpiała niemiłosiernie, oczy zasłonił dym. Potknąłem się i upadłem. "To koniec" - usłyszałem. To nie był mój głos, to nie był mój szyderczy śmiech.

Kopać upadłego jest łatwo. Wstać skopanym już nie. Błysk przed moimi oczami. Rwący wiatr mącący włosy. Huk nie z tej ziemi. I niespokojny oddech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Krople wybawienia. Najpierw pojedyncze, wielkości ziarenek gorczycy. Ulewa potem. Nie od razu Kraków zbudowano. "Będzie dobrze" - kolejny głos. Ten nie kopał. Ten otulił. "Będzie dobrze". Wstań. Wstań. Upadli nie walczą.

- Wstałem już, wstałem! - wymruczałem, gdy ktoś szarpał mój śpiwór. - Na litość boską, Wojtek?
- Druhu, bo mi jest tak niewygodnie... Mój prycz... - wychlipał. Chciałem powiedzieć: "A nie mówiłem?". Ugryzłem się w język. Wziąłem swój śpiwór.
- Kładź się i śpij - nakazałem mu, wskazując swoje łóżko.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwałem mu.

Ta noc do końca będzie niewygodna.

Szary mundur, szare oczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz