NARRATOR: Albus Potter
.
.
.
Ciepła dłoń na moim policzku; ramiona obejmujące moją szyję; łagodne dreszcze, gdy jego oddech miesza się z moim; i to spojrzenie- szare oczy lśniące niczym roztopione srebro zroszone mlecznym błękitem porannego nieba.
Pięknie... Jest pięknie...
Albo raczej byłoby, gdyby fantazje były czymś więcej, niż marnymi wizjami spragnionego umysłu. Gdyby rzeczywistość, którą sobie wyobrażam, nie była wyobrażeniem, lecz rzeczywistością.
Może by tak było; może mogłoby tak być... gdybym nie był dla niego kimś tak bliskim, że każdy krok bliżej, chociażby centymetr, byłby przekroczeniem granicy; gdyby nie był dla mnie zakazanym owocem, na który patrzę codziennie, podziwiając w ciszy jego czarującą urodę i łagodny zapach i śniąc o jego słodkim smaku...
Za dużo myślę.
To wszystko przez to, że za mało robię. Scorpius rzucił kiedyś od niechcenia, że fajnie by było dołączyć do drużyny quidditcha. On czasami mówi rzeczy, których potem nie pamięta, często żartuje czy mówi coś tylko po to, żeby nie było za cicho. To jest na swój sposób urocze, choć nie bardziej niż denerwujące. Znaczy, czasami; czasami denerwujące. On jest jak taki rozentuzjazmowany kłębek światła i radości, jak dziecko na nadwyżce cukru. Właściwie, to by miało sens: kocha słodycze.
On wiele rzeczy kocha...
I ostatnio pokochał quidditcha.
Zawsze mi się wydawało, że przyjaciele są po to, żeby podnosić na duchu i pozytywnie inspirować. I gdy tak sobie o tym myślę- znaczy, o nas, o mnie i o Scorpiusie- po raz kolejny zdaję sobie sprawę z tego, że nie mieszczę się w tej definicji. Jestem raczej jak... jak kula u nogi.
A może to tylko hormony. Czarne chmury w mojej głowie, które wkrótce znikną, gdy z niedojrzałego emocjonalnie, wiecznie zdołowanego nastolatka z permanentnym trybem emo zmienię się w dojrzałego, mądrego, pogodnego mężczyznę z perspektywami na przyszłość.
I znów te fantazje...
Nie, nie chce mi się jednak sięgać tak daleko. Wolę fantazjować o tym, czego nie mam teraz, a nie o tym, czego nie będę miał w przyszłości. Zamraczanie sobie i tak niejasnych perspektyw zupełnie nie pomaga.
Znów obserwuję, jak Scorpius dosiada miotły. Może mi się tylko wydaje, a może faktycznie mam jakąś dziwną obsesję.
Tak czy inaczej, jednemu nie można zaprzeczyć: nie mogę przestać gapić się na niego przy każdej dogodnej okazji. Dogodnej, to znaczy wtedy, gdy nie grozi mi przyłapanie. Hah, jakby to niby była jakaś zbrodnia...
Choć w sumie... pewnego rodzaju zbrodnia to jest. I gdyby nie ten fakt, już dawno poważnie myślałbym o zrobieniu czegoś więcej, niż tylko patrzenie. Myślałbym- a nie działał. Bo na działanie jednak... nie mam odwagi. Nie zastanawia mnie już nigdy więcej, czemu nie dzielę rodzinnej tradycji bycia Gryfonem; ale nie mam też pojęcia, co takiego we mnie siedzi, że trafiłem do Slytherinu.
Może to jakiś mrok. Mroczna, zdołowana dusza bez przyjaciół (no, z jednym wyjątkiem), która potrzebuje pokrzepienia, ciągłego wsparcia i światła reflektorów, bo inaczej utopi się we własnym żalu.
Ździebko żałosne.
Wciąż, jest nadzieja, że to tylko głupia faza.
Drażni mnie tylko jedno: skąd? Skąd się to u mnie w ogóle wzięło? Fakt faktem, zawsze miałem coś z pustelnika, ale mimo wszystko- mimo wszystko- nie rozumiem, czemu się to przyczepiło i do tej pory nie puszcza.
CZYTASZ
Scorbus
FanfictionDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...