Poduszka pokonała misia [8/13]

114 10 0
                                    


— Elo, Scor.

Scorpius wzdrygnął się, a wraz z nim atrament.

— Ładny kleks — Albus skomentował pocieszająco.

Westchnięcie Scorpiusa było bardzo głośne w poza tym cichym pokoju. I jakby odrobinę... niestabilne. Rozmachane. Niestandardowe.
Jakby oddech chciał coś ukryć, przestraszył się i zachwiał, nieomal robiąc straszny harmider.

— Dzięki. Myślisz, że dostanę za niego dodatkowe punkty?

— McGonagall mogłaby docenić, ale Slughorn... — Albus wzruszył ramionami z powątpiewaniem. — Czy ja wiem. Nie spróbujesz to się nie dowiesz.

— Właśnie! — Scorpius wykrzyknął, jakby chcąc oznajmić wszem i wobec, że oto rozstąpiły się nad nim bramy niebios i anioły zaśpiewały uroczyście o jego niespodziewanym oświeceniu.

— Scor, ty się na pewno dobrze czujesz?

Blondyn odchylił głowę do tyłu, zaciskając powieki.

— Jestem masochistą — wysapał przez zęby.

Albus parsknął śmiechem. - No raczej. Kto przy zdrowych zmysłach zawraca sobie gitarę pracami domowymi na samym początku wakacji?

Scorpius wziął głęboki oddech. Przełknął ślinę.
Po czym wstał z krzesełka, by za moment usadzić się na kolanach Albusa w mocnym przytulasie.

Albus poczuł się jak pluszowy miś. Którego ktoś bardzo, bardzo kocha.

Nie żeby Albus miał cokolwiek do misiów, ale na tym etapie przyjaźni ze Scorpiusem wolałby raczej być przytulany jak poduszka dostarczająca błogie tarcie nabrzmiałemu członkowi i ciężkim od nasienia jądrom.

— Scor, co ty robisz? — Albus wyraził szczerą ciekawość, obejmując go ramionami.

Scorpius zadrżał. Chwilę później do uszu Albusa dobiegł zduszony jęk.

— Nie mogę.

Merlinie. Scorpius nigdy nie brzmiał równie żałośnie. Coś poważnego musiało być na rzeczy.

— Czego nie możesz?

Albus miał wielką nadzieję, że nie usłyszy zaraz o Jamesie. Szlag by go trafił.

Ciałem blondyna wstrząsały fale dreszczy, gdy Albus gładził go po plecach. Czyżby miał gorączkę? To by w pewnym stopniu mogło tłumaczyć jego nietypowe zachowanie...

— Jestem największym idiotą na świecie. I to ani trochę nie pomaga, Al. Ani trochę.

Albus naprawdę próbował wyciągnąć jakiś sens z tych strapionych słów, lecz po paru sekundach uznał, że dojdą w ten sposób donikąd.

— Okej. Chcesz mi powiedzieć, o co chodzi?

— I tak i nie. To śmieszne. — Nie zaśmiał się. — Na bazyliszka Slytherina.

Scorpius też miał pokaźnego, sądząc po podłużnej twardości napierającej na podbrzusze Albusa.

Po części go to wszystko nudziło, po części trzymało w napięciu. Miał dość. Ambiwalencja na ogół wymęcza. Ta konkretna rozsadzała go od środka.

— Nie zachowywałeś się tak dziwnie nawet kiedy wypiłeś prawie pół litra szkockiej whisky w sylwestra.

Scorpius jęknął przeciągle przez samodeprecjujący śmiech. — Błagam, nie przypominaj mi o tamtej traumie.

Albus poklepał go po plecach. W tym momencie, dotarł do niego odgłos Damiana atakującego swoje poidełko. Ten to ma pragnienie.

— Pogramy w berka z Damianem?

— O tej porze?

Albus wzruszył ramionami. — Damian lubi półmrok.

— A co jeśli go przypadkiem zdeptamy?

Dłoń Scorpiusa muskała dolną część jego pleców. Mmm, miło by było jakiś masażyk sobie sprawić...

— Nie pozwoliłby nam.

— Masz dowody? — Usta Scorpiusa muskały jego szyję. Gorące.

Kurna mać. Trzy bardzo stymulujące rzeczy naraz?! Scorpius nie mógł robić tego nieświadomie. Albus powinien pozwać go za tortury.

— Do tej pory nikt go nie zdeptał.

Albus za to miał wielką ochotę zdeptać mrówkę która właśnie przechodziła obok nogi jego łóżka. Albo wypuścić na chwilę Damiana, coby intruza zjadł.

— Do tej pory nikt nie bawił się z nim w berka po ciemku — zauważył Scorpius.

Trzeba przyznać, że słusznie.

— Dobra. — Albus uniósł ręce. Gorąco się robiło. — Pass.

Scorpius wtulił się w niego mocniej. Fenomenalnie po prostu.

— Możemy zagrać w szachy.

— Wiesz, że przegrasz. — Albus dźiobnął przyjaciela w bok.

To nie był dobry pomysł. Z jakiegoś powodu zamiast w bok, Scorpius popchnął biodrami w do przodu, ze swoim dumnym prąciem na czele, i Scorpius lada moment poczuje jak coś się budzi pod jego cudownym, gorącym tyłkiem, na litość Slytherina.

Mózg Albusa ewidentnie głupiał wobec podniecenia.

— Najprawdopodobniej tak będzie. Ale co z tego? Nie chodzi o wygraną, tylko o miło spędzony czas. — Odchylił się, by pobłogosławić przyjaciela uśmieszkiem, i Albus ledwie stłumił syk, gdy większość tego gorącego ciężaru spoczęła na jego twardniejącym penisie. Nie żeby Scorpius był ciężki; aczkolwiek był wystarczająco ciężki, żeby być przyjemnie ciężkim. — A może się mylę?

— Nie wypowiadam się za innych.

Uśmiech Scorpiusa stał się wtem... feralny. Chyba.

A może Albus zaczynał mieć omamy.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz