NARRATOR: Scorpius Malfoy
.
.
.
Weź mnie w dłoń, nadaj mi formę, nadaj mi imię. Przyłóż do serca i patrz, jak znikam. Moczę twoją skórę. Czy to jest mój sens?
#
Ciepłe powietrze tak cudownie pachnie domem, kojąc mnie po kolejnej podróży wgłąb, do mojego wewnętrznego lasu pełnego pokrzyw i cieni.
Nie wiem, czy kiedykolwiek nauczę się ich nie bać; czy kiedykolwiek przestaną być cieniami... czy w końcu znikną, rozpłyną się, jak dym... jak głos mamy, jej nikły szept, gdy dusza niemal ze mnie ulatuje, gdy wszystko staje się lodem, gdy potwory ślepe i czarne jak bezksiężycowa noc tańczą nade mną niczym głodne sępy...
Parę miesięcy temu minęło pięć lat.
Choć czuję się, jakbym kroczył w gęstej mgle, zimnej i nieustępliwej, przylegającej do mojej skóry i wysysającej życie niczym pijawka, choć wciąż widzę imię mamy wyryte w chłodnej elegancji na zimnej granitowej płycie... i teraz, jak zawsze, rozgrzewa mnie twój widok, świadomość, że jesteś i czekasz i nie odchodzisz.
Nie odchodzisz...
Przełykam ślinę i natychmiast chwytam dolną wargę między zęby, przygryzając mocno. Chwilowe pieczenie pod powiekami ustaje i mrugam, by pozbyć się niechcianych łez, które zdążyły napłynąć mi do oczu.
Jest dobrze, powtarzam sobie, jak mantrę, jak zaklęcie: jest dobrze; jesteś tutaj; jest dobrze.
Podnosisz wzrok znad kawałka pergaminu, który spoczywa na twoich kolanach.
— Scorp!
Radość rozpływa się na twojej twarzy w słonecznym uśmiechu, któremu nawet najbardziej ołowiane chmury nie mogłyby się oprzeć. Moje odrobinę zesztywniałe mięśnie automatycznie kopiują gest, i płynie on z najgłębszych głębi mnie, wiem to. Tylko ty potrafisz zarazić mnie wszystkim co dobre.
Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci za to wdzięczny.
Chciałbym ci to pokazać. Jakoś. Ale nie wiem jak.
— Hej, Al — niemal szepczę na pełnym ulgi wydechu, rozkładając ramiona i robiąc krok ku tobie, i tylko tyle zdążam, już jesteś przy mnie, obejmując mnie, tak, jak tylko ty potrafisz, przelewając swój entuzjazm w ten serdeczny gest, którym mnie szczodrze obdarzasz.
To musi być magia, jakieś zaklęcie, które być może nieświadomie szepczesz głębią siebie, bo na kontakt z solidnym ciepłem twojego ciała ostatnie resztki lodowatej mgły natychmiast mnie opuszczają.
Jesteś moim patronusem...
Twoje kruczoczarne włosy muskają mój policzek; wtulam twarz w miękki, gruby sweter, który masz na sobie: ciemnozielony, jak zawsze. Od jakiegoś czasu wielbisz ten kolor.
To dobrze; pasuje do ciebie. Jesteś moją wiosną, słoneczną i radosną, przeganiasz mrozy zimy i przywołujesz słońce na moje niebo; a czasem zraszasz moją ziemię ożywczym deszczem. Jesteś moją nadzieją, światełkiem w ciemnościach. I cieszę się, nawet nie wiesz jak bardzo, że mogę być tym samym dla ciebie; próbuję.
Wypuszczasz mnie z objęć w swobodnym ruchu. Krótki grymas przemyka przez moją twarz; tak miło by było zostać w twoim cieple dłużej...
— Tata przygotowuje kolację. Zaczął jakieś... — zerkasz na zegarek na ręku — piętnaście minut temu, więc mamy sporo czasu. To co, pomogę ci się rozpakować?
CZYTASZ
Scorbus
FanfictionDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...