Złamana zapałka

287 6 0
                                    

NARRATOR: Albus Severus Potter.

.

.

.


Kolejny raz, gdy cię widzę.

Pamiętam. Ból wraca. Chcę cofnąć czas.

Każdy raz to moment zbudzonych traum.

Czekam, naiwnie, aż ogrzać się dasz

z powrotem.

A potem...


Nie będzie „potem".



---oOo---



Odległość piecze, szydzi, kpi, serce płonie.

Jeśli spytałem kiedyś co to piekło, odpowiedź narodziła się w końcu we mnie. Na nowo powstaje z popiołów, co chwila, co chwila, nieuchronnie za każdym razem,

jak feniks pod narkozą, porażony życiem zbyt dotkliwie, by chcieć istnieć, by umieć coś więcej niż egzystować. Lecz skazany na wieczność. Nieskończoność.

Ucieczka niemożliwa.

Pragnę; za każdym razem, gdy cię widzę. Moje serce staje, zamiera i drży niekontrolowanie, jakby wyrywano z niego żyły, jakby krzyczało o łaskę, jęcząc żałośnie w agonii za straconym.

Za każdym razem jestem zbyt daleko. Mogę co najwyżej śnić, że pozwalasz mi zaprowadzić się z powrotem do ciepła, objąć skruszonymi ramionami i szeptać modlitwę: przepraszam, przepraszam, przepraszam...

Gdyby przestrzeń nie istniała w ogóle, bylibyśmy jednym które próbuje się odpychać (ta siła to ty) i przyciągać jednocześnie (ta siła to ja). Niemożliwie. Bezskutecznie.

Gdyby zbliżyć się choć o krok, ledwie krok bliżej, ledwie krok...

A może dwa. Może jeden nie wystarczy. Może gdy ja zrobię jeden krok, ty też zrobisz jeden, lecz do tyłu. Może będziemy wiecznie tak samo odlegli;

a może coraz bardziej i bardziej, aż w końcu przestaniemy się widzieć. Może uciekniesz. Znikniesz. Odejdziesz na zawsze. Nie zostawisz żadnego znaku. Każesz zapomnieć.

Twoje błękitnoszare oczy ogarniają mnie spojrzeniem. Jest jak pustynna noc: zimne, ciemne, światła brak. Chmury wszędzie na niebie, nie widać księżyca ni gwiazd.

Czuję się jak kawałek niezauważanego tła, jak pozbawiony znaczenia element czegoś większego, w którym niknę. Jakbym był liściem na drzewie pełnym liści; taki jak wszyscy; nikt ważny; nikt wyjątkowy. Mógłbym zwiędnąć, zerwać się z gałęzi, opaść na ziemię, szeleszcząc wśród innych liści, gdy kroczysz przez jesienne dywany, zagubiony, niczym bohater filmu o dramacie straconej młodości. O zestarzałej duszy.

Czuję się tak, jakbym nie istniał.

Dla ciebie, przestałem. Tak się zachowujesz. To mi pokazujesz. To głośniejsze i torturujące nieskończenie gorzej niż szał, złość, agresja; niż czerwoność wulkanów w oczach, niż grymas nienawiści na twarzy.

I tak nigdy taki nie byłeś. Mogłem cię zmienić, ale wydaje mi się, że łagodność tworzyła rdzeń twojej osobowości zbyt długo, by cokolwiek mogło ją prawdziwie zniszczyć.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz