Układanka

430 17 5
                                    

NARRATOR: Scorpius Malfoy

.

.

.


„Życie to układanka, którą można ułożyć na mnóstwo sposobów.

Obawiam się jednak, że Twórca nie przewidział w niej miejsca dla mnie."


#


Zamykam się przed świadomością, że moje zimne jak lód dłonie trzęsą się tak mocno, gdy trzymam kolejny kawałek pergaminu, po którym tamtego odległego dnia poprowadziłeś pióro, kreśląc niedbałe linie. Słowa. To tylko słowa. Ledwie zapis, ledwie rejestracja twoich myśli.

Chciałeś, bym je poznał. Bym czytał twoje wnętrze w tak, ironicznie, niemalże dosłowny sposób.

Ten pergamin był twym powiernikiem, był posłańcem, który istniał tylko po to, by trafić do mnie. Bym wiedział, jak bardzo tęsknisz i jak nie cierpisz być sam.

Odpowiadałem zawsze tak samo: przecież nie jesteś sam.

Aż w końcu wyznałeś:
to samotność, Scor. To coś, co dusi cię bezlitośnie w każdej chwili, kiedy nie potrafisz czuć się dobrze ze sobą. Kiedy twoje serce bije, ale nie ma dla kogo – bo nawet ty sam siebie nie chcesz – i wszystko w środku to zima; ciemna, pustynna zima. A właściwie, nawet lepiej: to nic. Zupełne, bezczelne nic. Taka żadność. Wszystkojedność. Kiedy wszystko jest tak nieuchronnie realne, że aż przestajesz istnieć.

A potem powiedziałeś mi, że jestem jedyną prawdziwą osobą w twoim świecie. Że inni to koszmar o życiu i niebudzeniu się. Że tylko przy mnie potrafisz być szczery w swoim byciu, że tylko ze mną chcesz.

Jeżeli naprawdę byłeś szczery, kłamstwo najwyraźniej tkwiło zbyt głęboko, byś potrafił je rozpoznać.

Tylko dlaczego ja nie byłem w stanie...?

Łza skapuje na zapisany pergamin, gorąca jak moje pragnienie: pragnienie by cofnąć się w czasie i być bardziej ostrożnym. Twoje imię rozmyło się: czarny atrament, któremu tamtego dnia nadałeś tak piękne znaczenie.


***


Łaskawa złocistość listopadowego zachodu kąpie twoją twarz ściągniętą w powadze zamyślenia. Sweter który masz na sobie zbyt słabo trzyma twoje ciepło i nieskutecznie chroni przez kąsającymi podmuchami nadchodzącej zimy.

Mam ochotę otulić cię swoim ciałem, podarować ci swoje własne ciepło, gdy tak stoisz sztywno, z rękami w kieszeniach, mrużąc oczy, wbijając wzrok w najdalszy widoczny punkt na horyzoncie.

— Zobacz, Scor. — Pociągasz nosem i wypuszczasz powietrze w ledwie słyszalnym westchnięciu. — Jaki piękny potrafi być ten świat. — Zwracasz wzrok ku mnie; ostatnie tchnienia dnia odbijają się w twoich zielonych oczach.

Przełykam ślinę, a moje nogi same stawiają powolne kroki w twoim kierunku; podświadome przyciąganie bierze górę. Staję za tobą i podnoszę ręce, by zamknąć cię w swobodnym uścisku, kładę głowę na twoim ramieniu.

Niebo wygląda jak oblane lawą; pomarańczowa ognistość słońca całującego czubki wysokich drzew nieodparcie przykuwa mój wzrok.

Ponownie pociągasz nosem, wracając do cichej kontemplacji.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz