NARRATOR: Albus Potter
.
.
.
Zimne krople potu spływają mi po czole, karku i plecach, a moje ciało drży, gdy pochylam się nad leżącym pode mną Scorpiusem. Jego oddech jest głośny i bardzo nierówny. Zaciska powieki, jęcząc cicho.
- Al... Błagam, nie dam... już rady - dyszy słabym głosem, wzdrygając się po raz kolejny, gdy przesuwam różdżkę nad następną szkarłatną plamą na jego białej koszuli.
- Spokojnie, już prawie, jeszcze tylko kilka...
Próbuję się opanować; ręka drży mi tak okropnie, że muszę z całej siły zaciskać palce na tym niewielkim kawałku drewna, który jest moim jedynym ratunkiem.
Rzucam krótkie, badawcze spojrzenie na jego twarz, bojąc się, że w każdej chwili go stracę. Piękny blady róż opuścił już jego wargi i wszelki odcień uciekł z jego twarzy: zwykle zdrowo blada, teraz przeraża widmową szarością. Zmarszczki co i moment znaczą cienką skórę wokół jego oczu, gdy jego rysy wykrzywiają się w falach bólu wstrząsających całym jego ciałem.
- Już. Koniec. Zrobione - oznajmiam w końcu.
Mój głos wciąż jest roztrzęsiony, gdy odsuwam się nieco, klękając ostrożnie przy jego boku. Jego oddech wciąż ma formę nierównych sapnięć, ale wyraz jego twarzy wskazuje, że największe katusze minęły. - Scorpius? - niemal szepczę, obserwując go w napięciu i mentalnie błagając, by dał znak, że wszystko jest już dobrze.
Ku mojej uldze, powoli otwiera oczy, wyrównując oddech. Podnosi prawą dłoń i przesuwa palcami po swoim torsie, jakby badając, czy wciąż jest w jednym kawałku. Po dłuższej chwili pozwala ręce opaść z powrotem na posadzkę, bezwładnie, jak gdyby bez życia. Jego mina nie wyraża niczego, gdy wpatruje się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń ponad swoją głową. Jego ciało się rozluźnia i wkrótce leży tak spokojnie, jakby spał, oddychając równo i głęboko, i gdyby nie powolne unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej, chyba dostałbym ataku paniki, bo wygląda teraz tak... nieżywo: wciąż śmiertelnie blady, leżący bez ruchu i wpatrujący się z dziwnym uporem w bliżej nieokreślony punkt gdzieś w górze.
W końcu przełyka ślinę.
- To koniec?
Nie patrzy na mnie, gdy to pytanie- zabarwione niedowierzaniem- zawisa pomiędzy nami.
Przez cały ten czas po prostu siedziałem, patrząc, jak dochodzi do siebie i samemu wracając do normalnego stanu.
Prawy kącik moich ust unosi się na ułamek sekundy, jakby pociągnął za niego jakiś chochlik. To nie mógł być uśmiech.
- To koniec - stwierdzam, nie tonując odpowiedzi żadną z morza emocji, które we mnie szaleją.
A potem otwieram gwałtownie oczy i mrugam zawzięcie, widząc tylko ciemność. Wkrótce zarysy zielonych kotar witają moje zaspane oczy i wzdycham głęboko, z ulgą zdając sobie sprawę, że leżę w swoim ciepłym łóżku, w dormitorium Slytherinu, i jest noc, i nic z tego, co przed chwilą widziałem, się nie wydarzyło. Dobiega do mnie ciche chrapanie pozostałych Ślizgonów. Przewracam się na lewy bok, wtulam w poduszkę i okrywam szczelniej kołdrą, i po kilku chwilach powieki same mi się zamykają, gdy ogarnia mnie błogie uczucie opadania w niebyt.
Następnego ranka, tak jak zawsze, budzi mnie łagodne potrząsanie i kolejny dzień wita mnie wesołym głosem Scorpiusa:
- Po-ra-wsta-wać, Al!
Mimo wszystko, tej formy budzika nie zamieniłbym na żadną inną.
CZYTASZ
Scorbus
Fiksi PenggemarDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...