Czarny karzeł

493 27 13
                                    

NARRATOR: Albus Potter

.

.

.


Dziś- kolejny dzień...

Chciałbym kraść wspomnienia innych i zgubić własne.


Za każdym razem, kiedy dziś na niego patrzyłem, był cieniem pośród młodych gwiazd.

Nie umiałem rozpoznać ciemności, która błysnęła w jego oczach, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy od zeszłej nocy.

Był jak czarny karzeł; i jak głupi szukałem dawnej iskry, mając nadzieję, że ciepło powróci.


Było mi zimno.


A on stał tam, obok drzwi do Wielkiej Sali, poprawiając torbę, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpruć w szwach od tuzina książek.

Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, czemu zawsze dźwigał je wszystkie ze sobą.

- Nie musisz czekać, Al. Mam jeszcze numerologię.

Chyba znów zgubiłem się w jego przystojnych rysach... Uśmiechnął się tak, jakby chciał przeprosić za każde kolejne uderzenie serca.

Coś mnie ścisnęło. Miałem ochotę wykrzyczeć to potworne uczucie na cały świat, kazać im zapłacić za każdą chwilę, kiedy uśmiech na tej pięknej twarzy nie był szczery. I kiedy go w ogóle nie było. I gdy lśniła- mlecznobiała skóra- poznaczona strużkami łez.

Jedynym, co mnie przed tym powstrzymywało- niczym głodnego wilka zamkniętego pod szklanym kloszem, zmuszonego patrzeć, jak soczysta uczta umyka bezpiecznie tuż przed jego nosem- był sam powód, dla którego musiałem wytrwale stać i być świadkiem niespłaconych grzechów: Scorpius.

- Odprowadzę cię.

I nim spróbował zaprotestować, podszedłem i chwyciłem go pewnie pod łokieć.

Musiałem tak robić za każdym razem, gdy chwytałem go za rękę; zawsze, byle nie przekroczyć bezpiecznej granicy. Zawsze, byle nie zrobić niewłaściwego ruchu. Zawsze, byle nie posunąć się o cal za daleko.


Choć ledwie kilkanaście godzin wcześniej pozwoliłem sobie zabłądzić o wiele dalej, niż cal za daleko.


Mimo że stan mojej świadomości wołał wtedy o bezpieczny sen, wciąż pamiętałem jego dotyk: delikatny, jakby się bał, że zrobi mi krzywdę śmielszym ruchem. A może w ogóle nie miał śmiałości, by zrobić coś więcej... Ale ja nie miałem na tyle roztropności, by zrobić mniej niż zrobiłem. Dałem się porwać okazji. On wzniecił płomień, a ja nie wiedziałem, jak go ugasić, nim stanie się niekontrolowanym pożarem. Wtedy każdy kolejny oddech był nową dawką narkotyku i nie miałem tyle sił, by oprzeć się jego paraliżującemu rozsądek działaniu. Nie miałem woli zakazać sobie tego, co krążyło mi w głowie, dniem i nocą, gdy śniłem sny, które nigdy nie powinny się ziścić. Nie potrafiłem powiedzieć "stop", gdy krew w żyłach wrzała, moje ciało płonęło, a jego oddech był moim powietrzem. Nie umiałem nie poddać się jego czarowi, gdy patrzył na mnie, oszałamiając srebrem lśniącym krwią spragnionej duszy. Po prostu tam byłem, dla niego, pozwalając jego dotykowi doprowadzić mnie do szaleństwa, a potem sobie znaleźć wytęsknioną ulgę w tym odurzeniu.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz