To nie jest powiązane z poprzednimi trzema... uhm... one-shoto/rozdziałami. A przynajmniej w moim założeniu. To jest tylko taki mały, samodzielny one-shot.
__________________________________________________________________
Albus siedział, rozwalony niedbale, w swoim ulubionym fotelu w kącie pustego, oblanego rozkosznie mrocznym, szmaragdowym światłem salonu Slytherinu. Powieki miał ciężkie; jedną ręką podpierał głowę, a w drugiej ściskał na wpół pełną butelkę i właśnie po raz kolejny tej nocy podnosił ją do ust, gdy...
- Al, daj już spokój.
Jakby wyrósłszy spod ziemi, Scorpius wyrwał mu butelkę z ręki i odstawił na stolik obok, a zrobił to z takim hukiem, że twarz czarnowłosego wykrzywiła się w mimowolnym grymasie. Nie musiał dusić w sobie soczystego przekleństwa- normalnie, będąc w takim stanie, obdarzyłby delikwenta barwną wiązanką, ale... ten konkretny Ślizgon działał na niego jak eliksir uspokajający. Ponownie się krzywiąc- tym razem na powyższy fakt- z pewnym trudem wyprostował się w fotelu i spojrzał spode łba w szare oczy chłopaka; jego podświadomość zanotowała odbijający się w nich ogień migoczący w kominku.
- Nie możesz w taki sposób rozwiązywać wszystkich swoich problemów. - Blondyn niemal odruchowo skrzyżował ręce na piersi; fale dezaprobaty wręcz wylewały się z tych jego bystrych srebrzystobłękitnych głębi.
Tym razem brunet jednak zdołał się im oprzeć.
- Wcale nie rozwiązuję w taki sposób wszystkich swoich problemów.
Burkliwy ton, w jaki ubrał te słowa, wydawał się być wyraźnym znakiem, że nie był w nastroju na rozmowę. Tymczasem, odpowiedziało mu głośne prychnięcie, a po chwili jasnowłosy ukucnął przed nim. Mimo lekkiego szumu w głowie spowodowanego nie taką wcale małą dawką alkoholu, Albus był w stanie doskonale przewidzieć, co zaraz usłyszy, i w tamtym konkretnym momencie nie miał najmniejszej ochoty patrzyć na przyjaciela (a może tylko usiłował to sobie wmówić).
- Al, spójrz na mnie.
W głosie szarookiego, mimo że był bardzo rzeczowy, powiało rozkazem, który brunet- z pewną trudnością- postanowił zignorować. Przeszkodziły mu w tym jednak zimne palce, które chwyciły jego podbródek, stanowczym ruchem zmuszając do przekręcenia głowy. Fala lodowato-gorących iskierek przepłynęła przez jego kręgosłup; natychmiast zamknął oczy i zmarszczył czoło, jakby usiłując zademonstrować swoją zaciętość.
- Albusie Severusie, masz w tej chwili na mnie spojrzeć.
Było w tym zdaniu coś, co sprawiło, że ostatecznie zmusił się do uchylenia powiek i obdarzenia bladej twarzy blondyna niechętnym spojrzeniem. Przez chwilę (a może trochę dłużej) lustrował przyjaciela, ogarniając niewyraźnym wzrokiem jego zmarszczone brwi i usta wydęte w subtelnym kaprysie. Nie pozwolił mu jednak rozpocząć kolejnego moralizatorskiego wykładu: zaśmiał się sucho i niezgrabnie podniósł z fotela, odtrąciwszy jego dłoń.
- Nie zachowuj się tak, jakbyś był moim ojcem. Zresztą, nawet gdybyś był, i tak nie możesz mi zabronić - niemalże wycedził, pochylając się nieco i patrząc tym razem prosto w ozdobione srebrnym błękitem źrenice; prawie zdawał sobie sprawę z dziwnej pozycji, w jakiej obaj się właśnie znaleźli.
Przez twarz szarookiego przemknął cień, lecz w następnej sekundzie chłopak zreflektował się, mrużąc nieznacznie powieki, najwyraźniej w próbie oddania ostrego spojrzenia.
- Nie muszę być twoim ojcem, żeby się o ciebie martwić... jeśli naprawdę tak mało rozumiesz, by zdawać sobie z tego sprawę - jego głos, choć spokojny, podszyty był lodowym wyrzutem.
Coś, gdzieś głęboko w ciele czarnowłosego poruszyło się na ten chłód- zdawał się tak kłócić z zawsze przecież ciepłą osobowością blondyna. Nie dane mu jednak było dokładniej się nad tym zadumać, gdyż w następnej sekundzie Scorpius również wstał; był tylko odrobinę wyższy od Albusa.
- Ale wiesz co? - Ton jego głosu przybrał koloru, gdy w nozdrza uderzyła go woń trunku. - Jeśli naprawdę masz to gdzieś, to proszę, rób sobie co chcesz. Tylko nie błagaj mnie potem o pomoc. I nie, nie dlatego, że ci nie pomogę. - Albus już otwierał usta, lecz blondyn nie pozwolił mu sobie przerwać. - Ja zawsze ci pomagam, jak chyba zresztą sam zdążyłeś zauważyć. Po prostu naucz się wreszcie odpowiedzialności za to, co robisz. Bo kiedyś może przyjść taki czas, że mnie przy tobie nie będzie. I wtedy będziesz mógł ze wszystkim radzić sobie zupełnie po swojemu.
Jeszcze przez kilka chwil obaj stali tak, w głuchej ciszy, patrząc sobie w oczy: ciepłe srebro ustąpiło miejsca stalowej szarości, a głęboka zieleń jakby straciła odrobinę życia. A potem, póki jeszcze był w stanie znieść lodowy uścisk w sercu, blondyn odwrócił się i odszedł, trochę zbyt szybkim krokiem, w stronę dormitorium Ślizgonów, nie przystając nawet na ułamek sekundy, by zobaczyć zastygłą w lekkim oszołomieniu twarz czarnowłosego.
Wkrótce kroki ucichły i w salonie zapadła głucha cisza. Brunet nabrał powietrza, nagle zdając sobie sprawę z napięcia, jakie trzymało jego mięśnie; na moment odpłynął, topiąc się w słodkim zapachu kawy z cynamonem. Po chwili jednak ciepła woń rozpłynęła się i Albus opadł ciężko na fotel, zamykając oczy.
Tej nocy już ani razu nie pomyślał o stojącej na stoliku butelce.

CZYTASZ
Scorbus
FanficDostępny również na AO3 (użytkownik: Wyrdmazer). Nikt nie zna miłości bardziej przenikliwej, niż miłość tych dwóch. Nie dostali wraz z nią gwarancji telepatii, lecz zsynchronizowali się jeszcze zanim poznali imię drugiego. Świat nie rozumie ich, oni...