Na prostą [IV]

1.3K 129 3
                                    

No i wracamy do serii luźno z sobą powiązanych one-shotów... (czyli ciąg dalszy po "Za bardzo").

_______________________________________________________

Od dnia, w którym spełniło się pielęgnowane przez wiele smętnych miesięcy marzenie Albusa, minął prawie tydzień. O ile wcześniej czuł się jak usychający marnie krzak, teraz niewątpliwie przywodził na myśl kwitnące drzewo, które ktoś wreszcie podlał obfitym strumieniem życiodajnej wody. Odżywał. Odżył. Wrócił do życia. Przestał być wrakiem siebie; odkrywał w sobie nowe strony, o których wcześniej nie miał pojęcia (albo po prostu był zbyt zajęty wzdychaniem za pewnym Ślizgonem, by zwracać uwagę na cokolwiek innego). Zaczął nowy rozdział w swoim wcześniej wypełnionym ponurą szarością życiu.

A jednym z aspektów, w których ta zmiana się przejawiała, okazała się być jego uczniowska kariera.

Właśnie mijał sobie pewien spokojny czwartkowy wieczór. Albus siedział na swoim łóżku, oparty wygodnie o wezgłowie, uśmiechając się od ucha do ucha. W rękach trzymał swoje najświeższe wypracowanie z transmutacji i od dobrej pół godziny nie mógł nacieszyć się widokiem pięknego, dużego, czerwonego W, które widniało sobie dumnie w prawym górnym rogu pergaminu.

- Pierwszy "wybitny" z transmutacji... - powiedział to powoli, delektując się każdą literką. - "Wybitny". Nie "zadowalający"... nawet nie "powyżej oczekiwań"... "Wybitny". - Oczy błyszczały mu czymś w rodzaju dzikiej pasji. - Scor, jesteś genialny.

Jasnowłosy zaśmiał się wdzięcznie, niemal pochłaniając wzrokiem twarz przyjaciela. Dawno już nie widział, żeby ktoś aż tak promieniał; a może po prostu każda chwila, którą spędzał z Albusem, sprawiała, że cały świat oblewała ciepła, złota poświata.

- A nie mówiłem, że sobie poradzisz? Miałem rację. - Tym razem to jego twarz rozjaśniła duma.

- Ty przecież zawsze masz rację. - Czarnowłosy wciąż gapił się jak zaczarowany na swoją ocenę, jakby bał się, że gdy tylko zdejmie z niej wzrok, jego piękne W zniknie albo zmieni się w O.

Scorpius, z kolei, nie mógł oderwać oczu od Albusa. Choćby chciał (a nie chciał), od jakiegoś czasu nie mógł znieść nie patrzenia na niego przez czas dłuższy niż kilka minut. Czasami, kiedy leżał sobie w łóżku, próbując zasnąć, przechodziło mu przez myśl, że może wpadł w coś w rodzaju uzależnienia- bo przecież normalny człowiek na taką przypadłość nie cierpi. Zawsze jednak owe rozmyślania zostawały szybko ucięte kadrami wspomnień tysięcy chwil spędzonych z czarnowłosym, a potem odpływał w spokojny, głęboki sen (a co przeważnie działo się w jego głowie podczas snu- nietrudno się domyślić).

- Zrobię ci przysługę i nie zaprzeczę. - Uśmiechnął się figlarnie. - Ciekaw jestem tylko, dlaczego dopiero teraz twoje wyniki zaczęły się poprawiać, skoro pomagałem ci już od dobrych kilku miesięcy - zagadnął od niechcenia, choć z grubsza tydzień temu sam w końcu rozwiązał tę zagadkę.

Brunet odłożył pergamin na szafkę nocną, gdzie spoczął sobie na quasi-honorowym miejscu, obok małego stosu książek, grzebienia i prawie pustej butelki soku dyniowego.

- Na razie to tylko jedna ocena... - Zmarszczył czoło, lecz już za moment powrócił do swojego radosnego wyrazu. - Ale jednocześnie... oby... początek wychodzenia na prostą. W każdym razie, teraz, skoro mam ciebie, nie ma mowy, żeby nie było lepiej.

Założywszy ręce za głowę, wyszczerzył się do przyjaciela, którego błękitnoszare oczy przez parę sekund wędrowały od grzebienia leżącego na szafce czarnowłosego do czupryny jego właściciela.

- Co? - Albus ponownie zmarszczył czoło, widząc spojrzenie blondyna.

Ten zaś przygryzł wargę, próbując powstrzymać szeroki uśmiech.

- Wiem, że to głupie pytanie, ale... - Ponownie ogarnął wzrokiem sterczące na wszystkie możliwe strony włosy zielonookiego - po co ci grzebień, skoro tak czy siak zawsze masz nieład na głowie? - Widząc, jak chłopak niemalże odruchowo przeczesuje je dłonią, podniósł zaciśniętą pięść do ust, lecz i tak nie był w stanie powstrzymać chichotu.

Brunet, z kolei, zmarszczył czoło jeszcze bardziej, jednocześnie pozwalając swoim ustom wykrzywić się w czymś w rodzaju grymaśnego uśmiechu; na ten widok Scorpius przestał chichotać i po prostu zaniósł się szczerym śmiechem: spośród wszystkich min Albusa tą zawsze uwielbiał najbardziej, bo wprawiała go w pozytywnie głupawy nastrój.

Czarnowłosy, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co powinien w tej sytuacji zrobić, zwyczajnie oparł się wygodniej na poduszkach, by móc cieszyć oczy rozkosznie rozgrzewającym widokiem, śmiejąc się do łez razem z przyjacielem. Czy tego wieczora mógł być jeszcze szczęśliwszy?

- Skończyłeś już? - Spytał w końcu, widząc jak blondyn zachłystuje się powietrzem, czerwony na twarzy; sam też już powoli wracał do bardziej poważnego nastroju.

Uspokoiwszy się, chłopak zmierzył go szelmowskim spojrzeniem, wciąż uśmiechając się szeroko. Zaś w następnym ułamku sekundy błogi wyraz rozbawienia na jego twarzy ustąpił miejsca poważnej minie. Bardzo poważnej. Uśmiech momentalnie spełzł z twarzy bruneta, a w płucach zakłuły go lodowe igiełki, jakby do dormitorium wtargnęli nagle dementorzy. Podniósł się na poduszkach.

- Hej, co jest...?

Lecz w tym momencie rysy blondyna znów się rozjaśniły. Jednym zwinnym ruchem znalazł się na udach czarnowłosego i prawie zaczął śmiać się ponownie, widząc jego zmieszaną minę- kolejna, którą nie potrafił się nacieszyć; może nawet mógłby dać jej drugie miejsce.

- Uwielbiam cię. - I pochylił się, pozwalając swoim roześmianym ustom zarazić uśmiechem usta czarnowłosego.

- Mhh... A ja się czasem zastanawiam, czemu uwielbiam cię bardziej - sapnął, czując, jak jego mózg topnieje, oszołomiony bliskim kontaktem z ciałem przyjaciela.

Wciąż było to dla niego zbyt nowe (i zbyt piękne) doświadczenie, by zdążył się przyzwyczaić.

ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz