JRK R. 11 - Serce rośnie

159 6 7
                                    

- Czemu, na tiarę Godryka, ty tak wolno spożywasz posiłki; prawie umarłem ze zniecierpliwienia.

Tymi słowami Al przywitał Scorpiusa, odzianego w elegancką czarną pelerynę, bordowy beanie, i swoje przystojne okulary, oczekującego na niego w holu.

Ten widok porwał jego serce do czaczy, prawie tak ogniście jak świadomość, że

Oto Nastała Niedziela Wyjścia Z Malfoyem Do Hogsmeade.

- Zwyczajnie żyję by cieszyć się jedzeniem, Al - Scorpius odparł miękko, oglądając jak do niego dochodził.

Szczerze, Al nagle uświadomił sobie, że wolałby nie czuć uroku tych szarobłękitnych tęczówek na sobie: wplątywało to jakąś zagadkową niezdarność w jego kroki. A zazwyczaj władał godną pozazdroszczenia pewnością siebie.

Merlinie, pomóż, jak się, do licha, /oddycha/?

- Hedonista - Al skomentował beznamiętnie, dostąpiwszy w końcu do chłopaka.

Na którego ustach wdzięczył się, z jakiegoś powodu, uśmieszek.

Szlag go. Al naprawdę tęsknił za pełną sprawnością swoich płuc. Prawie się zdyszał w tych kilku metrach. To była najdłuższa podróż, jaką do tej pory przebył; przysiągłby.

- Swój do swego... To co, chciałbyś najpierw kupić nowy płaszcz, czy wolisz żebyśmy zostawili to na później?

Czarodziej słów, przeklęty.

- Zacznijmy od płaszcza, czemu nie. Muszę jakoś przy tobie wyglądać, eh? - trącił go łokciem.

Scorpius zlustrował go od stóp do głów. Kiwnął do siebie głową. A potem, nie dodawszy żadnego werbalnego sygnału, ruszył leniwie ku drzwiom wyjściowym.

- Aw, no weź, Scor, liczyłem na jakąś uwagę. Dają mi siły życiowe.

- Wybacz, Al, nie mogę sobie pozwolić na dogadzanie ci /cały/ czas. Obiecuję że ci to nadrobię.

- No lepiej.

- Lepiej to moje trzecie imię. Hej! - Wzdrygnął się gdy Al obdarzył jego plecy śnieżką.

- Wybacz, Scor, nie mogę pozwolić by twoje ego za bardzo się nadęło.

Scorpius zmierzył go spojrzeniem.

Pełnym niewiadomoczego.

Al poczuł się nagle bardzo dziwnie. Jakby ktoś uprawiał na nim legilimencję.

Te szarobłękitne oczy rozbierały go ze wszystkiego, co czyniło go człowiekiem. I były w tym jak narkotyk. Jak narkotyczny haj. Jak świadomy sen w którym real czuł jak mgła pełna kłamstw, zbudowana z lęków i pragnień.

A potem Scorpius strzepnął śnieg ze swojego płaszcza, i hipnoza prysła.

- Możemy wytarzać się w śniegu ile tylko będziemy chcieli, ale przypuszczam że oddanie się tej radosnej praktyce bliżej końca dnia byłoby bardziej optymalne.

- Jesteśmy czarodziejami - Al zaznaczył, czując się jakby ten śnieg pod jego butami lada moment miał stać się polaną chmur.

Co, u licha, jego mózg odwalał.

- Zgadza się. Jestem w pełni tego świadomy. Po prostu zaufaj mi, Al.

Al westchnął, pozwalając już czekającej na podróż powietrzną śnieżce opaść ku jej przodkom.

- Yessir.


***


ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz