Esme
– Aldero. O mój Boże, kochanie... – Głos jej drżał, dokładnie tak samo jak drobne ciałko dziecka, które równie dobrze mogła uznać za swojego przydanego wnuka. Chociaż gardło wciąż piekło ją, a jakaś cześć umysłu skupiała się na przerwanym polowaniu i zapachu krwi chłopca, Esme nie czuła, że chce go zaatakować albo zranić. Była zresztą zbyt oszołomiona, żeby skupić się na czymkolwiek, prócz kołysaniu Aldero i ciągłym zapewnianiu go, że jeszcze wszystko będzie dobrze. – Już wszystko jest w porządku. Wszystko...
W tamtym momencie sama prawie była w stanie w to uwierzyć. Ciężko opadła na ściółkę i przygarnęła Aldero jeszcze mocniej do siebie, machinalnie głaskając jego ciemne, gęste włosy, które jak nic odziedziczył po swoim ojcu. Przypominał Drake'a, ale w tym pozytywnym sensie, bo w jego ciemnych oczach nie było nienawiści ani gniewnych błysków. Aldero wciąż był czysty i Esme miała nadzieję, że pozostanie tak jak najdłużej; dziecko nocy czy nie, wciąż pozostawał przede wszystkim niewinną istotą, która nie mogła być z góry skazana na potępienie.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zapanować nad emocjami i uświadomić sobie, że syn Isabeau za wszelką cenę usiłuje wyrwać się z jej objęć. W pośpiechu rozluźniła uścisk, bojąc się, że przypadkiem ścisnęła zbyt mocno i zrobiła mu krzywdę, zaraz jednak z ulgą, ale i niepokojem odkryła, że zachowanie Aldero nie ma żadnego związku z nią. Natychmiast zorientowała się, że dziecko jest wystraszone i zmęczone, ale przynajmniej mały wyglądał na zdrowego, pomijając bladą skórę i cienie pod oczami. Zauważyła też czerwone plamy na jego odsłoniętych dłoniach i policzkach; natychmiast poderwała głowę i rozejrzała się dookoła, żeby upewnić się, że drzewa dają dostatecznie dużo cienia, żeby osłonić Aldero przed ostatnimi promieniami słonecznymi. Wieczór nie zagrażał jego życiu, ale światło mimo wszystko musiało być dla niego szkodliwe i sprawiało mu ból.
– Babciu... – zaczął drżącym głosem Aldero, z taką ulgą, że chyba wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle osunął się na ziemię bez przytomności.
– Cii... – Przygarnęła go do siebie i ucałowała go w czoło. Starała się o tym nie myśleć, ale w tym momencie uświadomiła sobie, że tak właśnie czułaby się, gdyby była w stanie trzymać swojego synka. – Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczny – zapewniła go z przekonaniem. – Za chwilkę wrócimy do domu i wszystko nam opowiesz, dobrze? Carlisle na pewno będzie w stanie zrobić coś, żeby cię nie bolało – dodała, muskając palcami jego zaczerwieniony policzek – poza tym niedługo przyjdzie do ciebie mama, a wtedy...
– Nie! Nie ma czasu! – Wyrwał jej się w pośpiechu, zaskakując ją siłą, którą nawet w tym stanie dysponował. – Musimy coś zrobić. Musimy iść, zanim ona ich wszystkich zabije! Jeśli zabije Cassie... – Urwał żeby złapać oddech. – Jeśli... jeśli...
– Aldero... Aldero, spójrz tutaj na mnie – nakazała mu stanowczo, kładąc obie ręce na jego drobnych ramionach i zmuszając, żeby spojrzał jej w oczy. – O czym ty mówisz? Ktoś zagraża reszcie? Musisz mi wszystko powiedzieć, jeśli mam ci jakoś pomóc – wyjaśniła.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...