Isabeau
Isabeau zatrzymała się i w pośpiechu rozejrzała dookoła. Las wydawał się spokojny i to w tak nienaturalny sposób, że aż przechodziły ją ciarki. Chociaż nie wiedziała dlaczego, odkrycie to sprawiło, że zamiast się uspokoić, wstrząsnął nią nagły dreszcz i sama nie wiedziała, co powinna o całej sytuacji myśleć. Wiedziała jedynie, że się martwiła, chociaż nie miała pojęcia, czy słusznie.
Dom znajdował się niedaleko, ale coś podpowiadało jej, że idąc tam, jedynie niepotrzebnie traci czas. Chciała uwierzyć, że Carlisle i Esme nie pojawili się z jakiegoś błahego powodu i że nie spotkało ich nic złego, ale do takiego toku rozumowana trzeba być optymistą, a Isabeau nigdy do nich nie należała. To było trudne, zwłaszcza w obliczu zdolności, które pozwalały jej zajrzeć w przyszłość, kiedy miało wydarzyć się coś złego. Widząc te wszystkie okropieństwa, optymizm wydawał się czymś niepoprawnym; wizje sprawiały, że była ni mniej, ni więcej, ale właśnie realistką, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że czasami jej zachowania ocierały się o czysty pesymizm.
Tym razem również nie była zdolna do uwierzenia w to, co mogło okazać się najlepszym scenariuszem. Nie tylko dlatego, że cokolwiek pozytywnego wydawało się szczytem marzeń, w które już dawno przestała wierzyć, ale przede wszystkim przez to, że znała Carlisle'a i Esme – i dzięki temu wiedziała, czego może się po nich spodziewać. To było irytujące i wyjątkowo chciała się mylić, ale była absolutnie pewna tego, iż nie zawiedliby bliskich bez powodu. Jeśli nie pojawili się na placu, to na pewno musiało się stać coś niedobrego, a teraz w jej gestii leżało, żeby spróbować zrozumieć o co właściwie chodziło.
I powiedz mi jeszcze raz, że nie uznaję was jako rodziny, doktorku, pomyślała z przekąsem, ledwo powstrzymując się od pozbawionego wesołości uśmiechu. Carlisle niejednokrotnie próbował analizować jej zachowania i wyciągać wnioski, ale nigdy nie przyznałaby się przed nim, że mógłby mieć w jakiejkolwiek kwestii rację. Może i kilka razy okazała przy nim słabość, ale to wciąż niczego nie zmieniało i wydawało jej się, że doktor doskonale to rozumiał – i że to nie powstrzymywało go przed posiadaniem własnego zdania. Była w stanie to zaakceptować, a to, że teraz poświęcała się i próbowała szukać jego i Esme, jedynie wszystkie jego teorie potwierdzało.
Isabeau instynktownie przystanęła i uniosła głowę, wbijając wzrok w skryte za baldachimem z gałęzi i liści niebo. Chociaż to było trudne, dostrzegała zarys srebrzącego się księżyca. Pozornie nie przynosiło jej to żadnej korzyści, ale ten dziwny instynkt, który wykształcił się w niej, kiedy omal nie umarła i który podpowiadał jej, że nadchodzi świt, teraz kolejny raz ostrzegał ją prze tym, że powinna się pośpieszyć. Nie miała pojęcia, jak powinna to rozumieć, ale czuła, że nie wolno jej tracić czasu, nawet jeśli to wydawało się trudne. Martwiło ją to, bo obawiała się, że to może dotyczyć walki i że niepotrzebnie opuściła płac, zostawiając Dimitra i pozostałych samych sobie. Nie powinna była tego robić, ale jednocześnie teraz nie zamierzała się wycofać, skoro już postawiła sobie cel. Isabeau zawsze dążyła do tego, co raz sobie zaplanowała i chociaż momentami wydawało się to idiotyczne i głupie, Beau nie zamierzała się tym przejmować. Robiła to, co wydawało się słuszne i tego zamierzała się trzymać.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...