Isabeau
Nie miała pojęcia, która może być godzina. Niczym w transie kiwała się w przód i w tył, i znów w przód i w tył... Było w tym coś monotonnego, a Isabeau zwykle uważała, że takie zachowanie świadczy o tym, że ktoś całkiem już postradał zmysły, teraz jednak – kiedy sama znalazła się w sytuacji, gdzie jedynie powtarzanie monotonnych ruchów wydawało się sensowne – całkiem zmieniła pogląd na tę sprawę. Chociaż, kto wie? Może faktycznie już zwariowała, ale jeśli tak, wolała nawet to, jeśli tylko miałoby okazać się, że wszystko to, co wydarzyło się w ciągu minionych kilku godzin jest nieprawdą.
Po raz wtóry przeczesała palcami ciemne włosy Aldero. Trzymała synka w ramionach, czekając aż się obudzi i kontrolując jego oddech. Niepokoiło ją to, jak długo mały pozostawał nieprzytomny i w tym momencie pewnie wpadłaby w dziką ekstazę na widok Carlisle'a, Theo albo – a to już była oznaka desperacji – Rufusa. W zasadzie mógł być przy niej ktokolwiek, jeśli tylko miałaby pewność, że będą w stanie zapewnić jej, że z jej synem wszystko będzie w porządku. Martwiła się i chyba nigdy dotąd nie czuła aż tak przerażona, jak właśni w tamtym momencie. Co więcej, jej strach nie miał żadnego związku z nią samą; była matką i martwiła się o swoje dziecko – coś równie naturalnego, jak oddychanie.
Z drugiej strony, może tak było lepiej. Aldero nie powinien był widzieć tego, co zrobiła, kiedy kolejny raz zaczęła walczyć. Sama też wolałaby o tym zapomnieć, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie będzie możliwe. Nawet gdyby nie dysponowała wampirzą, idealną pamięcią, nie było możliwości, żeby mogła chociaż na moment przestać wspominać moment, kiedy zabijała – i to więcej niż raz. Nie rozumiała, jak w ogóle mogła być do tego zdolna, ale z chwilą z którą zorientowała się, że cokolwiek złego grozi Aldero – i, co gorsza, że może go stracić – dosłownie wstąpił w nią demon. Niebezpieczna i zagniewana, nagle znalazła w sobie siłę o którą nawet się nie podejrzewała i która teraz ją przerażała, chociaż w tamtym momencie nawet nie myślała o tym, co takiego robi. Wiedziała jedynie, że jest zła i że musi bronić swojego syna – wszystko inne nie miało już żadnego znaczenia, a przynajmniej nie dla niej.
A potem się ocknęła i powoli zaczęło do niej docierać, czego takiego dokonała w złości. Byli martwi – wszyscy, cała grupa. Już nie tylko ciało Eve leżało bezwładnie na ziemi. Widziała również Lilianne, to ciemnowłose rodzeństwo, chłopaka o wężowym języku oraz sadystkę, która starała się skrzywdzić Aldero. Wszyscy byli martwi, a Isabeau za nic w świecie nie mogła przypomnieć sobie, kiedy i w jaki sposób zdołała dokonać tak okropnych rzeczy. To było przerażające i chociaż czuła ulgę, że już nic więcej im nie zagraża, jednocześnie czuła tak wielkie obrzydzenie do samej siebie, że aż robiło jej się niedobrze.
Martwi. Oni wszyscy byli martwi i to na dodatek z jej winy...
Jedynie Jaques pozostał, kiedy już ocknęła się i rozejrzawszy dookoła, dostrzegła skutki swoich starań. Wciąż stał pod ścianą, opierając się nań plecami i zaplatając obie ręce na piersi. Uważnie lustrował ją wzrokiem, ale nie była w stanie stwierdzić, co takiego sobie w tamtym momencie myślał. Jak wcześniej, nie wyrażał żadnych uczuć i to powoli doprowadzało ją do szału. Jedynie oszołomienie licznymi ciałami i śladami krwi, które otaczały ją ze wszystkich stron, zmotywowały Isabeau do tego, żeby spróbowała zapanować nad gniewem. Być może był to błąd, ale nie chciała mieć również życia Jaquesa na sumieniu.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...