Siedemdziesiąt siedem

45 6 0
                                    

Renesmee

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Renesmee

Na dworze było już ciemno, kiedy wraz z Layą i Isabeau dotarłyśmy na plac. Byłam zmęczona, a utrata krwi osłabiła mnie do tego stopnia, że w którymś momencie po prostu zasnęłam. Kiedy się obudziłam, już nie znajdowałam się w sali zabiegowej, ale na jednej z kanap w innym pomieszczeniu, bo siostry Gabriela i Theo doszli do wniosku, że bez sensu jest mnie budzić, skoro do walki zostało kilka godzin. Z jednej strony byłam z tego powodu trochę zła, jednak z drugiej ważniejsze było dla mnie to, że mogłam zapomnieć o oddawaniu krwi i właściwie nie zarejestrowałam momentu, kiedy Theo wyjął igłę i gdziekolwiek mnie przeniósł. Teraz już przynajmniej wiedziałam, że tak łatwo nie zgodzę się na kolejny zabieg, niezależnie od tego, jak bardzo mógł być dla innych przydatny.

Wciąż byłam trochę zmęczona, ale świadomość tego, co miało nadejść, skutecznie pobudzała mnie do działania. Machinalnie poprawiłam przerzucony przez ramię kołczan ze strzałami i mocniej zacisnęłam palce wokół łuku, żeby upewnić się, że jestem w pełni przygotowana. Ręce mimo wszystko mi się trzęsły, ale miałam nadzieję, że jeśli okaże się to konieczne, będę w stanie powtórzyć wyczyn ze strzelnicy i zaatakować. Nie chciałam i nie mogłam zawieść, zwłaszcza w tej chwili, kiedy sytuacja była aż tak poważna. Tym razem to nie miał być trening, zaś niesprawny strzał mógł kosztować kogoś życie – i to nie tyle mnie, ale może właśnie kogoś, kto był mi bardzo blisko, nawet jeśli starałam się o tym nie myśleć.

Na placu zastałam już sporą grupę. W oczy natychmiast rzuciły mi się wilkołaki, zwłaszcza Yves, który wydawał się koordynować sposób w jaki się ustawiały i poruszały. Zauważyłam, że obstawili wszystkie prowadzące na płac ulice, praktycznie odcinając tę cześć miasta i uważnie przypatrując się każdemu, kto wchodził do głównej części miasta. Poczułam się trochę nieswojo, bo trzy miesiące wcześniej to właśnie tych istot się obawialiśmy, zaraz jednak odrzuciłam od siebie te myśli, skupiając się na istotniejszej sprawie, którą było zbliżające się starcie.

Rozejrzałam się dookoła, chcąc odszukać wzrokiem bliskich, zwłaszcza Gabriela. Kilka twarzy wydało mi się znajomych, chociaż nie pamiętałam imion wszystkich, którzy pojawili się, żeby kolejny raz bronić miasta. Mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wrażenia déja vu, bo dokładnie taki sam widok czekał mnie trzy miesiące wcześniej w Niebiańskiej Rezydencji, kiedy przygotowywaliśmy się do tragicznego w skutkach starcia. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tym razem skutki będą równie opłakane, a śmierć kolejny raz zbierze pokaźne żniwo. Miałam jedynie nadzieję, że mimo wszystko będzie to dotyczyło przede wszystkim naszych wrogów, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to jedynie pobożne życzenie i że powinnam psychicznie przygotować się na każdą ewentualność. To nie było łatwe, ale przynajmniej się starałam i próbowałam wierzyć w to, że wszystko jakoś się ułoży.

Dostrzegłam Dimitra mniej więcej w momencie, kiedy i on mnie zauważył. Na jego ustach pojawił się niepewny uśmiech, zwłaszcza na widok łuku. Spróbowałam odwzajemnić gest, ale nie byłam pewna, czy jakkolwiek mi się to udało; byłam zbyt spięta, poza tym widok tych wszystkich nieśmiertelnych sprawił, że wszystko o czym do tej pory mówiliśmy, stało się jeszcze bardziej realne. To była kwestia godzin i ta świadomość mnie przerażała, chociaż jednocześnie popychała do działania.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz