Ariel
Ariel!
Ktoś go wołał. Znał ten głos, bo należał do jedynej osoby, która była mu przychylna. Powinien go rozpoznać, musiał, bo... bo... Bo po prostu powinien. Był jej to winien, bo od momentu, w którym go znalazła, wszystko wydawało się prostsze. Nawet mimo jej ciężkiego charakteru, kiedy zdarzało się, że żartowała sobie z niego – „Ariel, jednak z cnót!" – jednocześnie sprawiała, iż wszystko było... prostsze.
Teraz go wołała, jego jedyna przyjaciółka i dotychczasowa opiekunka, ale...
Ariel, w tej chwili przestań!, nalegała Isabeau.
Nareszcie przypomniał sobie jej imię, ale nawet to nie przynosiło ukojenia. To już był ten czas i chociaż obiecywała mu, że zrobi coś, żeby jakoś był w stanie przez to przejść, to jednak wydawało się niemożliwe. Już nie miał nad sobą kontroli, obojętnie jak bardzo się starał. Nie miał pojęcia czy to wpływ księżyca, czy może obecność wampirów miała na niego aż tak potężny wpływ, ale już nie był w stanie w żaden sposób zapanować nad swoim ciałem. Wiedział jedynie, że czuje narastający z każdą kolejną sekundą ból, jakby coś rozrywało jego ciało od środka. To była jego nowa natura, wiedział o tym doskonale, ale... nie chciał tego.
Isabeau, dlaczego mnie okłamałaś?, pomyślał z goryczą. Nie miał pojęcia, jak długo będzie jeszcze w stanie powstrzymywać to, co próbowało wydostać się na zewnątrz. Czuł, że wkrótce ostatecznie straci nad sobą kontrolę i już nie będzie Arielem, a po prostu bestią, która doprowadzi do tragedii, którą za wszelką cenę próbowała zatrzymać Isabeau. Nie powinien był z nią przychodzić, skoro wiedział, że przemiana jest coraz bliżej, ale przecież czuł się przy niej dobrze i pewnie. Kapłanka robiła to, co powinien zrobić jego ojciec, skoro przekazał mu w genach to przekleństwo. Ale tego jak zwykle nie było i Ariel nienawidził go w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej mu się to zdarzało.
Nie miał już pojęcia kim jest. Wiedział po prostu, że pędzi, a w głowie ma tylko jedną myśl – żeby zabić, żeby po prostu to zrobić... Jakaś cząstka jego mówiła mu, że nie może skrzywdzić dwójki wampirów, które wcześniej obserwowali z Beau, ale... Ale właściwie dlaczego? Był wilkołakiem, młodym wilkołakiem, a instynkt nakazywał mu zrobić to, co wydawało się słuszne. Może gdyby zrobić cokolwiek, poczułby się lepiej, a ten przeklęty ból nareszcie by zniknął. Może wtedy nareszcie poczułby ulgę i przestał czuć się tak, jakby płonął, a jego kości pękały na pół, rozrywając skórę. O tak, zdecydowanie tego nie chciał, ale skoro nie miał na to wpływu, wszystko wydawało się być dobrą alternatywą, jeśli tylko mogło zaoszczędzić mu cierpienia.
A więc zaatakował – i właśnie wtedy poczuł się tak, jakby zderzył się ze ścianą. Isabeau już nie krzyczała ani nie prosiła; ona po prostu wyrosła przed nim, zagniewana i gotowa do walki. Zwykle błękitne niczym zamarzająca woda oczy, tym razem błyszczały dziko; znał ten czerwony błysk, a jednak teraz ten całkiem go oszołomił. Ariel zamarł, przez moment czując się bardziej sobą niż w ciągu ostatnich minut. Isabeau patrzyła na niego wyczekująco, zaciskając dłonie w pięści i wyglądając na gotową do ataku, gdyby tylko raz jeszcze spróbował zrobić coś głupiego. Nie miał wątpliwości, że gdyby trzeba było, ona bez wahania zabiłaby go i to bez względu na to czy był jej przyjacielem, czy też nie.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...