Rufus
Rufus westchnął i instynktownie przystanął. Gdyby miał wybór, w ogóle nie pokazywałby się w domu Allegry po tym, jak ją potraktował, ale przecież nie mógł tego tak zostawić. Dopiero po jej wyjściu zaczął dochodzić do wniosku, że być może przesadził. Przecież wiedział, dlaczego przyszła – i że miała rację. Zwłaszcza ta druga świadomość doprowadzała go do szaleństwa, bowiem dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że matka Isabeau miała rację. Nie był gotów do tego, żeby przyznać tego przed kimkolwiek, a tym bardziej przed samym sobą, ale dłużej nie mógł udawać, że wszystko jest w porządku, skoro nie było.
Ogród był cichy, jak zwykle zresztą. Mimowolnie skrzywił się, bo wróciło do niego wspomnienie śmiechu Layli oraz tego, jak jeszcze jakiś czas temu witała się w tym miejscu ze swoimi siostrzeńcami. Teraz nikt nie wyszedł mu na spotkanie i to mu odpowiadało, chociaż jednocześnie sprawiało, że czuł się nieswojo. Instynkt podpowiadał mu, że powinien uciekać, nawet jeśli nie miał po temu konkretnych powodów, skoro jak na razie wciąż był sam. Z drugiej strony, oczywiste wydawało się, że po tym, jak zaatakował Renesmee, większość mieszkańców domu kapłanki była bardzo chętna do tego, żeby go zabić – i to tym razem skutecznie.
Dziwi cię to, pomyślał z przekąsem. Swoją drogą, mówienie do siebie, nawet w myślach, nigdy nie świadczyło czegoś dobrego. Prawda jest taka, że już dawno powinieneś być martwy. Ty, nie Rosa...
Energicznie potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie wszelakie myśli. Już wieki wcześniej wyrobił w sobie łatwość do „wyłączania" zbędnych emocji i teraz namiętnie to wykorzystywał, nawet jeśli komuś mogłoby wydawać się to przerażające. Beznamiętność była lepsza, zwłaszcza w momentach, kiedy miał wrażenia, że jego własne uczucia go zniszczą. Łatwiej było się przed nimi bronić, nawet jeśli pozbawiony wszelakich uczuć był jeszcze bliższy ciemności i ataków, które teraz pojawiały się niepokojąco często. Gdzieś na krawędzi jego podświadomości kołatała się nowa teoria na ten temat, ale ja na razie nie potrafił zdobyć się na to, żeby zdobyć się na wypowiedzenie jej na głos i zaakceptowanie. Takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste, poza tym świadczyłoby o tym, że od samego początku żył w błędzie, a tego nie chciał. Nie lubił się mylić; był geniuszem, więc podobne błędy nie powinny mu się zdarzać.
Tylko w takim razie dlaczego wciąż je popełniał? Miał wrażenie, że wszystkie decyzje, które podejmował – niezależnie od tego, czy był ich świadom, czy nie – jedynie popychały go do czynienia coraz poważniejszych i bardziej brzemiennych błędów. To, co kiedyś było dla niego wszystkim – nauka i laboratorium – powoli zaczynało być niewystarczające, a wszystko za sprawą jednej osoby, która skutecznie namieszała w jego życiu. Miał wrażenie, że kiedy pierwszy raz zobaczył Laylę, wszystko się zmieniło i już po prostu nie istniał sposób na to, żeby kiedykolwiek wrócił do tego, kim był wcześniej. Potrzebował jej, nawet jeśli niejednokrotnie bał się do tego przyznać. Sądził, że zależność oznacza słabość, a nawet jeśli faktycznie tak było... No cóż, może najwyższa pora była, żeby okazać się słabym. Już o to nie dbał, podobnie jak i nie obchodziło go to, czy strach jest dobry, czy też nie.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...