KSIĘGA II: PÓŁNOC
https://www.wattpad.com/story/129986762
„I was alone, falling free
Trying my best not to forget
What happened to us
What happened as I let is splip(...)
Baby did you forget
to take your meds?"
Placebo – „Meds"
Layla
Layla powoli otworzyła oczy. Oddychała szybko, czując jak serce trzepoce jej się w piersi, a mięśnie machinalnie napinają się do granic możliwości. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać, ale nie zamierzała pozwolić mu przejąć nad sobą kontroli; nie mogła, bo przecież zdawała sobie sprawę, że On nie jest w stanie jej skrzywdzić.
Nasłuchiwała przez kilka sekund, zanim odważyła się wyczołgać spod blatu pod którym zdecydowała się przeczekać kolejny atak gniewu. Zmrużyła oczy w ostrym świetle jarzeniówek i rozejrzała się po laboratorium. Książki i liczne notatki były porozrzucane po podłodze, podobnie jak liczne sprzęty i kawałki mebli. Jeden z laboratoryjnych stołów leżał na boku; staromodny mikroskop nadawał się już wyłącznie na złom, zaś liczne probówki zamieniły się w setki drobnych odłamków. Podnosząc się z ziemi, musiała uważać, żeby się nie pokaleczyć, a i tak zahaczyła barkiem o rączkę skalpela, który został w furii ciśnięty i głęboko utkwił w jednej ze ścian. Ogólnie wyglądało to tak, jakby przez pomieszczenie przeszło tornado, chociaż pogoda nie miała żadnego związku z powstałymi zniszczeniami. Gdyby nie brzmiało to dziwnie, powiedziałaby nawet, że taki stan rzeczy jest najzupełniej normalny.
Znalazła go w samym centrum powstałego chaosu, roztrzęsionego i na krawędzi załamania. Klęczał w otoczeniu odłamków i skrawków papieru, ciężko dysząc i błędnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że jest bliski tego, żeby się rozpoznać, ale oczywiście tego nie zrobił. Mało kiedy widziała go aż do tego stopnia rozemocjonowanego i pokonanego, poza tym nie mogła odsunąć od siebie myśli o tym, że tym razem jest gorzej niż zazwyczaj.
Nawet się nie poruszył, kiedy się zbliżyła. Po prostu klęczał, mnąc w rękach i drąc na kawałki plik zapisanych kartek papieru. Jego notatki, jak sobie uświadomiła, dostrzegając ślady czarnego atramentu, układającego się w drobne, niedbałe pismo. Nie raz widziała, jak łapiąc się wszystkiego na raz, starał się robić kilka rzeczy jednocześnie i zapisywał rezultaty na tym, co akurat miał pod ręką. Wtedy jego oczy błyszczały w jakiś niezdrowy, szalony sposób, który jednak tym razem wyparła pustka. Ta pustka była gorsza niż nawet największe szaleństwo.
Odchrząknęła, żeby oczyścić gardło. Nareszcie drgnął i przeniósł na nią to swoje na wpół szalone, na wpół martwe spojrzenie od którego przeszły ją dreszcze. Jasne włosy miał w nieładzie, a i tak przeczesał je nerwowo palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. Dostrzegła, że jego oczy lśnią tym niepokojącym, czerwonym blaskiem, który jednak zaczął przygasać, kiedy udało mu się ją rozpoznać.
– Ciągle tutaj jesteś – zauważył cichym, nieswoim głosem. – Nie powinnaś. To już i tak nie ma sensu – stwierdził i przez kilka sekund wpatrywał się w zapiski w swoich rękach, jakby dopiero teraz uświadomił sobie co robi.
– Potrzebujesz mnie – zaoponowała i podeszła bliżej, chociaż wydawało się to lekkomyślne; nie miała pewności, czy atak minął i ponownie nie będzie musiała szukać kryjówki, żeby przeczekać ewentualny nawrót. – To nic. Coś wymyślimy – obiecała z pewnością większą niż w rzeczywistości. – Coś...
Przerwał jej, nagle wybuchając śmiechem. Był to pozbawiony emocji, szalony wręcz chichot, który gwałtownie się urwał. Na moment oczy zabłysły mu czerwienią, zmuszając ją do gwałtownego cofnięcia się o krok.
– Wymyślimy? Naprawdę uważasz, że dasz radę jakkolwiek mi pomóc, skoro ja sam nie jestem w stanie tego dokonać? – zapytał gniewnie, przeszywając ją wzrokiem. Nie lubiła, kiedy był w takim nastroju, bo to nigdy nie wróżyło czegoś dobrego. – Zapominasz chyba, kim jestem. Naiwna istoto, naprawdę chcesz żebym w końcu cię zabił? – zapytał, zaskakując ją gniewem i nutką goryczy, która pobrzmiewała w jego głosie. Nagłe zmiany nastrojów w jego przypadku były co najmniej przerażające.
Rozsądek podpowiadał jej, że najlepiej byłoby w tym momencie wyjść i poczekać aż dojdzie do siebie, ale przecież nie mogła tego zrobić. Jak miałaby go zostawić samego, kiedy był tak nieprzewidywalny i zdolny do wszystkiego? Poza tym nie kłamała mówiąc, że jej potrzebuje.
– Przestań – powiedziała stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Podeszła bliżej i osunęła się na kolana, żeby móc spojrzeć mu w oczy. – Po prostu przestań.
Popatrzył na nią smutno i nagle już nie wydawał jej się szalony, ale jedynie zrezygnowany i bardzo zmęczony. Westchnęła i niemal z czułością dotknęła jego ramienia, drgnął i szarpnął się, ale ostatecznie pozwolił na to, żeby go dotknęła. Na sobie miał znajomy już lekarski kitel, ale rozpięty, więc widziała czarny, przylegający sweter, który podkreślał walory jego sylwetki. Delikatnie dotknęła jego torsu, a kiedy nie zaprotestował, spróbowała go objąć. Nie odwzajemnił uścisku, ale i nie zaczął protestować, co już można było uznać za sukces.
Zorientowała się, że najgorszy etap mają już za sobą, kiedy poczuła, jak jego mięśnie zaczynają się rozluźniać. Ułożyła głowę na jego ramieniu i mocno się w niego wtuliła, pragnąc zrobić cokolwiek, żeby do niego dotrzeć. To, co zaczął Jacques – choroba czy cokolwiek to było – próbowało ich wykończyć, ale przecież nie mogli się tak po prostu poddać. Wierzyła w jego wiedzę, w jego medyczne i naukowe zdolności, a to, że coraz częściej zdarzało mu się nie być sobą nic nie zmieniało. Nie dla niej.
Wsunęła palce w jego jasne, potargane włosy i w końcu doczekała się jakiejś reakcji. Delikatnie ją odsunął, żeby na moment zajrzeć jej w oczy, po czym ujął kosmyk jej złocistych włosów i podsunął sobie do oczu.
– Jesteś inna niż ona – stwierdził w zamyśleniu. – Była delikatna. I nic nie rozumiała... Dlatego umarła – powiedział cicho.
Chwyciła go za nadgarstek i odczekała chwilę, póki nie puścił jej włosów, pozwalając im łagodnie opaść na jej policzek. Spojrzał na nią w roztargnieniu, jakby zdążył już zapomnieć, że jest obok i że praktycznie trzyma ją w ramionach.
– Jestem sobą – powiedziała Layla, jakby to wszystko wyjaśniało. Jej zdaniem jak najbardziej tak było.
Skinął głową, po czym przekrzywił ją lekko, żeby przyjrzeć się jej pod innym kątem. Kiedyś to spojrzenie wydawało jej się niepokojące, teraz jednak nawet się nim nie przejęła.
– Jesteś – zgodził się, ujmując jej twarz w obie dłonie. Spojrzał jej w oczy i pierwszy raz tego dnia wydał w pełni świadom tego, co zamierza zrobić. Serce zabiło jej mocniej, dobrze przewidując to, co miało się za chwilę wydarzyć.
Kiedy nachylił się, żeby ją pocałować, czuła się jak we śnie; powietrze między nimi zdawało się lśnić...
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanficOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...