Sto jedenaście

38 6 1
                                    

Renesmee

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Renesmee

Wyszłam spomiędzy drzew, dosłownie gotując się ze złości. Usłyszałam ciche przekleństwo Lawrence'a i to w jakiś dziwny, pokręcony sposób jednocześnie mnie zdenerwowało, co i wypełniło swego rodzaju ponurą satysfakcją, którą nie do końca rozumiałam. O tak, chciałam żeby Lawrence się mnie obawiał, ale jeszcze bardziej pragnęłam, żeby zniknął mi z oczu.

Oczy Carlisle'a rozszerzyły się, kiedy mnie zauważył. Na niego nie potrafiłam być zła, nawet jeśli teoretycznie mogłabym mieć do niego pretensje o to, że nie wspominając nam o tym, zdecydował się spotkać ze znienawidzonym przeze mnie wampirem. Jakby nie patrzeć, to był jego ojciec; sama prawdopodobnie zachowałabym się inaczej, chociaż jak na razie nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, jak musiał czuć się dziadek. To było ponad moje siły i nawet z plastyczną wyobraźnią, mogłam jedynie zgadywać, co takiego mogłabym czuć i myśleć.

Poza tym Edward nie był potworem.

Cisza, która zapanowała, była co najmniej nieznośna. Miałam wrażenie, że spokój nie tylko ma w sobie coś nienaturalnego, ale wręcz napiera na mnie ze wszystkich stron, doprowadzając do szaleństwa. Przez moment miałam nawet wrażenie, że zacznę krzyczeć, byleby tylko przerwa ciszę, ale powstrzymałam się, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę sobie pozwolić na utratę kontroli nad sobą i emocjami. Niezależnie od wszystkiego musiałam zachować zdrowy rozsądek, nawet jeśli to było trudne i czasami prościej wydawało się poddać emocjom, niezależnie od możliwych konsekwencji.

Carlisle jako pierwszy zdążył zareagować; w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, ale prawie nie byłam tego świadoma. Cały czas wpatrywałam się w Lawrence'a, który wycofał się nieznacznie i teraz raz po raz spoglądał w stronę moją oraz doktora, uważnie kontrolując każdy nasz ruch.

– Nessie, co tutaj robisz? – zapytał mnie w miarę spokojnie Carlisle. W jego głosie wychwyciłam lekkie zmieszanie, chociaż nie miał po temu powodów, bo nie miał obowiązki ze wszystkiego nam się tłumaczyć.

– Ali się obudziła, więc do niej poszłam – mruknęłam w odpowiedzi. – Zobaczyłam go przez okno... Do ziemi wcale nie jest tak daleko, jak mogłoby się wydawać – wyjaśniłam lakonicznie, wzruszając ramionami; przecież nie pierwszy raz wychodziłam przez okno.

– Tak czy inaczej, nic się tutaj nie dzieje – zapewnił mnie w miarę opanowanym głosem dziadek, zachęcająco wyciągając rękę w moją stronę. – Chodź, kochanie. Wrócimy do domu i na spokojnie porozmawiamy, dobrze? Wszystko wam...

– Kiedy mnie się wydaje, że słyszałam dość dużo – przerwałam doktorowi, nie mogąc się powstrzymać. – Nigdzie nie pójdę, póki nie ustalimy sobie jednej rzeczy – dodałam stanowczo, ale ta cześć mojej wypowiedzi nie była już przeznaczona dla Carlisle'a, ale dla obserwującego nas Lawrence'a.

Czując narastający gniew, powoli odwróciłam się w stronę wampira. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie zmienił się od dnia, kiedy widziałam go po raz ostatni – w końcu wampiry się nie starzały. Mimowolnie wzdrygnęłam się, kiedy wróciły wspomnienia sprzed miesięcy, kiedy musiałam walczyć o to, żeby jakoś przetrwać ciążę w warunkach, które zagwarantowali mi telepaci. Oczywiście, nie mogłam powiedzieć, żeby Lawrence był głupi i wcale o mnie nie zadbał, ale to nie zmieniało faktu, że mnie porwał i że to przez niego niewiele brakowało, żebym po wszystkim poroniła.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz