Renesmee
Klif wyglądał nieziemsko. Jeszcze przemierzając las, pomiędzy drzewami dostrzegłam ciepły blask, który skutecznie rozpraszał ciemność.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, przekonałam się, że to efekt licznych świec, które rozmieszczono w strategicznych miejscach i które wyznaczały granice dość sporego pola, które gromadziło wszystkich obecnych gości. Podobnie jak podczas ślubu mojego i Gabriela, nigdzie nie było ławek, bo i żadne z nas nie odczuwało zmęczenia. Nie było również podziału na stronę panny i pana młodego, przybyli zaś ustawili się według uznania, robiąc dość spore przejście dla przyszłej pani Cullen. Kiedy wraz z Gabrielem i dziećmi podeszliśmy bliżej, dostrzegłam wyściełające ziemię kwiatowe płatki, które znaczyły drogę dla Esme i jednocześnie wyznaczały niepisaną granicę, która nie powinna zostać przekroczona. Dalej, na samym końcu kwiatowego szlaku, wzniesiono niewielką altankę, gdzie miało paść obustronne sakramentalne „tak". Dostrzegłam tam jeszcze więcej kwiatowych bukietów i świec, które idealnie komponowały się ze sobą, przykuwając uwagę. Słodki zapach wypełniał powietrze, ale nie przyprawiał o mdłości; był po prostu idealny, ale tego można się było po Layli spodziewać.
Ostrożnie postawiłam Alessię na ziemi i nachyliłam się, żeby wygładzić tren jej sukienki. W przeciwieństwie do tego, co zawsze wpajały mi ciotki, nie traktowałam ubrań jednorazowo, dlatego bez wyrzutów sumienia wybrałam dla Alessi zieloną kreację, którą miała na weselu w czerwcu. Głęboka zieleń idealnie komponowała się z czarnymi włosami i równie ciemnymi oczami mojej córeczki, przez co Ali wyglądała niczym anioł. Damien również wprawiał mnie w zachwyt, chociaż nie wyglądał na tak zachwyconego swoim wyglądem, jak jego siostra. Pod tym względem był podobny do Gabriela, który nawet na własnym ślubie postawił na luźniejszy strój, a teraz zdecydował się na garnitur jedynie przez wzgląd na moich dziadków i dyskretne groźby Layli.
Rozejrzałam się dookoła, spoglądając na twarze zebranych. Bez trudu odszukałam Edwarda, który – oczywiście – zajął miejsce przy ustawionym w niewielkiej odległości od altanki fortepianie. Uśmiechnął się, kiedy podchwycił moje spojrzenie, po czym specjalnie dla mnie zagrał kilka pierwszych taktów „Kołysanki Belli", jednocześnie sprawdzając instrument. Sądząc po błyski w jego złocistych tęczówkach, fortepian musiał spełniać jego wymagania. Sama dawno nie miałam do czynienia z muzyką, ale tyle razy grywałam z tatą w dzieciństwie, że teraz byłam niemal pewna, iż instrument jest odpowiednio dostrojony.
Mój wzrok powędrował w stronę Isabeau i Dimitra, którzy rozmawiali ze sobą cicho, nieznacznie oddaleni od pozostałych gości. Beau roześmiała się melodyjnie i bezwiednie przeczesała ciemne włosy, nawijając niesforny kosmyk na palec. Zwykle proste kosmyki, tym razem miała zakręcone, przez co loki podskakiwały przy każdym jej ruchu. Na sobie miała suknię barwy nocy, która skojarzyła mi się ze średniowiecznymi strojami kobiet z wyższych sfer. Tren falami opadał aż do samej ziemi, tworząc u stóp dziewczyny coś na kształt chmury dymu, przez co Beau wydawała się wręcz płynąć w powietrzu, jakby i tak na co dzień nie poruszała się z niesamowitą lekkością. Kiedy się poruszyła, zauważyłam, że wpływ księżyca jedynie dodaje dziewczynie urody, wydobywając z jej kreacji granatowe refleksy, przez co suknia wydawała się jeszcze bardziej niezwykła.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...