Renesmee
Obserwowałam poczynania Gabriela i Rufusa. Dobrze czułam wypełniającą powietrze moc, której mój mąż użył, żeby szybko przesunąć cześć mebli pod ściany. Rufus krążył po całym laboratorium, bacznie obserwując Gabriela i pozostając w gotowości, żeby w razie czego zareagować albo zwrócić telepacie uwagę, ale najwyraźniej wszystko było w porządku, bo nie odezwał się ani słowem.
Czułam się trochę bezużyteczna, ale nawet nie próbowałam proponować któremukolwiek z nich pomocy, dobrze wiedząc, że ta zostanie odrzucona. Zwłaszcza po uwadze Rufusa, obaj panowie wydawali się toczyć niewerbalny pojedynek, chociaż nie do końca potrafiłam stwierdzić co takiego było obiektem ich rywalizacji. Jakiś cichy i nieco egoistyczny głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że mogło chodzić o mnie, ale to nie miało dla mnie żadnego sensu. Jasne, Gabriel gotów był zrobić dosłownie wszystko, bylebym była szczęśliwa – jego uczucie nie zmalało nawet po ślubie, co jedynie dowodziło na jak szczerej relacji opierał się nasz związek – ale Rufus nie miał żadnych podstaw, żeby próbować mi się przypodobać. Jasne, mógł mnie przeprosić i starać się jakoś przekonać mnie, że nie muszę się go obawiać, ale to mimo wszystko wydawało się czymś bardziej złożonym od zwykłego zadość uczynienia albo sympatii.
Podchwyciłam spojrzenie naukowca i w pośpiechu odwróciłam wzrok. Za każdym razem, kiedy tak na mnie patrzył, czułam się co najmniej nieswojo, a uczucie to pogłębiało się, kiedy przypominałam sobie skutki naszego pierwszego spotkania. Zwłaszcza w laboratorium było to o tyle łatwe i niemal widziałam pod powiekami każdy najdrobniejszy szczegół ataku nieśmiertelnego. Ledwo powstrzymałam się od spojrzenia w stronę miejsca, gdzie wcześniej znajdował się wspornik do którego przycisnął mnie wtedy Rufus, patrząc na mnie w tak intensywny, na wpół szalony i na wpół przytomny sposób, że wydawało się to niemal niemożliwe. Imię, które wtedy wypowiedział, kołatało się gdzieś na granicy mojej świadomości, a ja za żadne skarby nie byłam w stanie się od niego opędzić.
Rosa.
Nie miałam pojęcia kim była ani czy w ogóle istniała, ale w jego głosie było wtedy słychać tak silne uczucie... Musiała być dla niego ważna, co wyjaśniałoby desperację z jaką wtedy do mnie przemawiał, starając się zapewnić mnie – czy też raczej ją – że jest przy nim bezpieczna. Mogłam tylko zgadywać kogo wtedy we mnie widział i co myślał, teraz zaś zaczęłam się zastanawiać, czy mimo zachowywanej kontroli, wciąż nie patrzył na mnie jak na kogoś, kim przecież nie byłam. Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym myśleć, ale czułam się z tym dziwnie i sama nie byłam pewna, jak powinnam się w tej sytuacji zachować. Teoretycznie mogłam udawać, że niczego nie dostrzegam, ale to wcale nie było takie łatwe, poza tym ignorancja nie wydawała się najlepszym pomysłem. Bardziej rozsądna wydawała się próba rozmowy z Rufusem i upewnienia się, czy moje podejrzenia są słuszne, ale nie potrafiłam się na nią zdobyć, świadoma tego, że wampir jak nic mnie wyśmieje. Nie chciałam tego, a ta obawa ponownie stawiała mnie w punkcie wyjścia, nie dając szans na podjęcie jakiejkolwiek decyzji, którą można by uznać za sensowną.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA III: MROK]
FanfictionOd śmierci Isabeau i jej dzieci mija kilka miesięcy. Nadejście lata wpływa pozytywnie na odbudowę Miasta Nocy i jego mieszkańców. Wydaje się, że prócz zbliżającego się ślubu Renesmee i Gabriela, nie ma niczego, co mogłoby ponownie zakłócić spokój te...