Isabeau
Chaos. Tylko jednego była pewna, wyłącznie on otaczał ją ze wszystkich stron. Trwała w tym szaleństwie, przytłoczona nadmiarem napierających ze wszystkich stron bodźców – skrajnych emocji, niespójnych dźwięków i obrazów zmieniających się tak szybko, że ledwo mogła za nimi nadążyć. Przytłaczały ją, zbyt intensywne i niejasne, by mogła mieć choćby cień szansy zrozumieć, czego tak naprawdę doświadczała. Jak zwykle była zaledwie obserwatorem, mogąc co najwyżej poddać się temu, co działo się wokół niej, niezależnie od konsekwencji, które mogło to za sobą nieść.
Biegła, chociaż z równym powodzeniem mogłaby stać w miejscu. Wiedziała, że to działo się gdzieś poza jej kontrolą, zaś ciało, którego ciągłe napięcie czuła, w rzeczywistości nie należało do niej. To był jeden z tych najbardziej znienawidzonych rodzajów wizji, kiedy to spoglądała na świat oczami tego, kogo w każdej chwili mogło spotkać nieszczęście. Być może powinna czuć ulgę, przynajmniej ten jeden raz mając pewność, że jest bezpieczna – przynajmniej teoretycznie – Isabeau wcale nie czuła się lepiej. Nie mogłaby, skoro nie miała wątpliwości co do tego, czyimi oczami spoglądała na świat.
Nie wiedziała skąd to wie, a tym bardziej dlaczego bogini tym razem pozwoliła jej być świadomą, to jednak nie miało dla wampirzycy większego znaczenia. W tamtej chwili istotne pozostawało przede wszystkim to, czego doświadczała. Musiała się skupić, by mieć przynajmniej cień szansy na zrozumienie, a jednak...
Właściwie dlaczego?
Ta myśl ją poraziła, chociaż zarazem pozostawała jak najbardziej sensowna i uzasadniona. Co z tego, że zapamiętałaby szczegóły, skoro i tak nie byłaby w stanie niczego zmienić. Co z tego, że wiedziała, kogo i dlaczego miało spotkać coś niedobrego, jeśli i tak nie mogła tego powstrzymać? Tak było za każdym razem, zaś świadomość całkowitej bezradności względem tego, co dopiero miała przynieść ze sobą przyszłość, niezmienni wprawiała Isabeau w konsternację. Chociaż od lat poznawała swój dar, dobrze rozumiejąc jego działanie – w tym własną bezradność, niezmienną od całych wieków – wciąż towarzyszyły jej wyrzuty sumienia. Za każdym razem miała nadzieję, a jednak...
Och, więc to prawda, że nadzieja była matką głupich. Ona z kolei raz po raz robiła z siebie idiotkę, wierząc w coś, co i tak nie miało szansy się ziścić.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, wyparte przez porażającą wręcz determinację. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że uczucie to wcale nie należało do niej, choć odczuwała je tak intensywnie, że z łatwością mogłaby dojść do zupełnie odmiennych wniosków. Chociaż nie miała nad tym najmniejszej nawet kontroli, wciąż posuwała się naprzód, błyskawicznie przemykając przez kolejne korytarze. Nie była w stanie skoncentrować się na szczegółach, a tym bardziej stwierdzić, gdzie i dlaczego mogłaby się znajdować, zupełnie jakby ta kwestia nie miała żadnego znaczenia. Słyszała dziwny, zwielokrotniony dźwięk – coś jak raz po raz ponawiający się huk, mieszający się z krzykami i ferworem walki, choć i tego nie była w stanie jednoznacznie określić. Niezmiennie rozpraszały ją uczucia i myśli, które nawet nie należały do niej, skupiając się przede wszystkim na pragnieniu, żeby działać – przynajmniej ten jeden raz zachować się tak jak trzeba.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanfictionBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...