Pięćdziesiąt siedem

19 2 0
                                    

Lawrence

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Lawrence

Miał wrażenie, że coś zepsuł – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Być może powinien odpuścić z chwilą, w której zauważył, że Jocelyne zaczyna wpadać w panikę. To wydawało się dość oczywiste, a on spodziewał się takiej reakcji, uparcie powstrzymując się przed wcześniejszym wspomnieniem o tym, gdzie i dlaczego zamierzał ją zabrać. Nie miał planu, opierając się przede wszystkim na przeczuciu i nadziei na to, że wzmianki, które udało mu się znaleźć na temat nekromantów, okażą się choć trochę zgodne z prawdą. Tak czy inaczej, jeśli Beatrycze gdzieś była, dziewczyna miała największą szansę zobaczyć ją właśnie tutaj, a przynajmniej do tego próbował się przekonać.

Długo wahał się nad sensem tej decyzji. Podejrzewał, że tym razem naprawdę ktoś miał spróbować go zabić za sam pomysł zabrania Jocelyne ze sobą, ale podobnie jak wcześniej, również tym razem odsunął to na dalszy plan, uznając za coś, co tak naprawdę nie miało znaczenia. To nie było ważne, przynajmniej teoretycznie, skoro już byli w tym cholernym Londynie, a on upierał się gonić za czymś, co równie dobrze mogło okazać się pozbawionym głębszego znaczenia snem. W gruncie rzeczy robił to właściwie od zawsze, zwłaszcza odkąd stał się wampirem, tym samym odkrywając nowe możliwości, płynące z przypadkiem uzyskanej nieśmiertelności. Choć to wydawało się dość paradoksalne, że ktoś, kto w wieku ciemnoty ganiał za wampirami, próbując przynieść im zgubę, ostatecznie zaczął doceniać perspektywy, które dawała długowieczność, ale to też nie miało dla Lawrence'a znaczenia. Od zawsze liczyła się Beatrycze, a teraz dostrzegał w tym więcej sensu, aniżeli przez te wszystkie lata, kiedy gonił za czymś, co równie dobrze mogło zwieść go na manowce.

Cały ten czas chodziło tylko o jedno – o marzenie, które brzmiało jak bełkot i które wydawało się nie mieć sensu. Etap z telepatami i Zespołem Uderzeniowym, współpraca z Aquą, aż w końcu stanięcie u boku samej Isobel... Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale wciąż szukał – z tym, że jakimś cudem wciąż udawało mu się zachować granice, których nie przekraczał. Tak przynajmniej sądził, bo gdyby było inaczej, nawet słowem nie zająknąłby się, kiedy pewna kretynka blisko wiek wcześniej porwała się na zabijanie dzieci.

Ona nie wybaczyłaby mu, gdyby postąpił inaczej.

Teraz był tutaj, na dodatek z jedyną osobą, która miała z Trycze jakikolwiek kontakt. Spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, a jednak wyczekiwana odpowiedź przyszła w najmniej spodziewanym momencie, w postaci drobnej, jasnowłosej dziewczyny o błękitnych oczach – jednej z dziewcząt, które jego syn uznawał za rodzinę. Co więcej, sama Joce wydawała się chętna pomóc, choć żadne z nich tak naprawdę nie wiedziało, co czego tak naprawdę dążyli. To wciąż wydawało się gonitwą za snem, ale tym razem o wiele bardziej rzeczywistym, choć z równym powodzeniem mógł właśnie próbować znaleźć usprawiedliwienie na kolejne szaleństwo, na które w przypływie emocji przystał. Jak jednak mógł się zachować, kiedy zdążył już się przekonać, że ta dziewczyna naprawdę widziała umarłych, a sama Beatrycze znalazła sposób, żeby do niego przemówić...?

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz