Jocelyne
Wątpliwości nie opuszczały jej nawet na moment, chociaż za wszelką cenę usiłowała nad nimi zapanować. Wpatrywała się w przemykający za oknem samochodu krajobraz, w obcych ulicach miasta próbując doszukać się czegokolwiek, co mogłaby uznać za wskazówkę, choć to naturalnie było pozbawione sensu. Lawrence uparcie milczał, unikając udzielenia jej jakichkolwiek odpowiedzi, pomimo tego, że początkowo próbowała dręczyć go pytaniami, raz po raz powtarzając, że ciszą na pewno nie zachęci ją do współpracy. Oczywiście za każdym razem słyszała tę samą wymówkę, sprowadzającą się do lakonicznego stwierdzenia, że przekona się na miejscu, co w równym stopniu podsycało odczuwaną przez Joce ciekawość, co i narastającą z każdą kolejną sekundą irytację.
Cokolwiek się działo, zdecydowanie miała powody do niepokoju. Tak przynajmniej czuła, aż nazbyt pewna, że milczenie L. nie miało związku z tym, że mógłby nie posiadać żadnego planu. Wręcz przeciwnie – na pewno wiedział, co takiego zamierzał zrobić, tylko nie był pewien, czy jego założenia okażą się słuszne. Co więcej, najbardziej martwiła się perspektywa stanięcia przed czymś, co zdecydowanie nie miało przypaść jej do gustu. Czuła, że tak będzie; gdyby był inaczej, a on nie obawiał się, że po usłyszeniu jakie ma zamiary, mogłaby uciec z krzykiem, powiedziałby jej. Nie chciała o tym myśleć, ale założenie samo w sobie okazało się trudne, a Jocelyne z każdą kolejną sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że niekoniecznie chce poznać odpowiedzi.
Nie była pewna, która jest godzina, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Sam fakt tego, że zaszło słońce, wydawał się wystarczająco wymowny, pomimo tego, że początkowo zaskoczyło ją odkrycie, że mogłaby przespać praktycznie cały dzień. Co prawda taka możliwość wydawała się dość prawdopodobna, skoro przez tyle czasu miała problem ze snem, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż zazwyczaj. Kolejny raz doświadczała czegoś, czego nawet nie była w stanie opisać słowami, gubiąc się we własnych przemyśleniach i podjętych decyzjach. Teraz na dodatek wylądowała w obcym mieście, spory kawałek od domu, mogąc co najwyżej zaufać wampirowi, którą znamienita większość jej rodziny uważała za niewartego zaufania dupka.
Pomijając to, że podejrzewała, iż L. mógł spodziewać się Renesmee w morderczym szalej, kiedy już wrócą do Miasta Nocy, chwilami poważnie zaczynała zastanawiać się nad tym, co takiego sama miała w głowie, skoro w ogóle godziła się mu towarzyszyć. Nie żeby nie miała wyboru, bo gdyby chciała, nie miałaby najmniejszych problemów z ucieczką. Wiedziała chociażby, że jej babcia – Bella – już jako człowiek zdołała wymknąć się swoim opiekunom, korzystając z zamieszania, które panowała na lotniku. To dawało jej spore szanse, nie wspominając o telepatii, która pozostawała swoistym atutem, jeśli chodziło o zwodzenie potencjalnego wroga. Różnica polegała na tym, że w jakiś pokrętny sposób ufała Lawrence'owi i wcale nie chciała przed nim uciekać – przynajmniej na razie, po cichu naprawdę licząc na to, że jego plan nie zakładał skrzywdzenia jej.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanficBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...