Marissa
Wiedziała, że ten wieczór będzie inny. Co prawda nie rozumiała tego przeczucia, ale od samego początku czuła, że coś jest na rzeczy. Chyba nawet na to czekała, choć równie dobrze mogła się mylić, tym bardziej, że wciąż nikt nie mówił jej wszystkiego. Issie była tego świadoma, nawet pomimo tego, że nikt wprost nie oznajmił, że jest traktowana jakkolwiek inaczej. Mogła zrozumieć, że obawiali się tego, co mogłaby zrobić, tym bardziej, że była niebezpieczna. Tak przynajmniej sądziła, próbując oswoić się z myślą o tym, że się zmieniła, ostatecznie stając kimś, kto bez wątpienia wzbudziłby w niej czyste przerażenie. Była... na swój sposób potworem, pomimo tego, że przez większość czasu czuła się po prostu sobą – bardziej roztrzęsioną, ale jednak.
Chwilami to naprawdę nie miało sensu.
Jakkolwiek by nie było, dziewczyna zorientowała się, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy. Wiedziała, że wszyscy wokół dosłownie siedzieli jak na szpilkach, podenerwowani, co bez wątpienia o czymś świadczyło. Tamten atak podczas balu, który ostatecznie uczynił z niej nieśmiertelną, pozostawał zaledwie początkiem czegoś większego, nawet jeśli wciąż nie była pewna, co tak naprawdę mogłoby to oznaczać. Wielokrotnie pragnęła zapytać o szczegóły, ale nie miała odwagi, zresztą Jasper nie sprawiał wrażenia kogoś, z kim mogłaby dyskutować. W gruncie rzeczy nie chciała, bo coś w tym mężczyźnie ją onieśmielało, a to nie zdarzało się Marissie często. Zwykle była wygadana, a jednak teraz...
Bardziej wyczuła niż usłyszała, że ktokolwiek zbliżał się do domu. Była już wyczulona na zapach Gabriela, tym bardziej, że ten pojawiał się dość regularnie, najczęściej po to, żeby zapewnić ją, że wszystko jest w porządku albo przynieść krew. To była kolejna kwestia, która niekoniecznie do niej docierała – to, że mogłaby potrzebować akurat osoki do przetrwania. Co więcej, to również podsycało jej wątpliwości względem Jaspera, bo ten spoglądał na nią jakoś dziwnie za każdym razem, kiedy dobierała się do plastikowego woreczka. O ile Issie dobrze zrozumiało, problem leżał w tym, że krew była ludzka, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Kilka razy słyszała, że powinni przyzwyczajać ją do polowań na zwierzęta, ale nie wyobrażała sobie tego, jak miałoby to wyglądać. W ostatnim czasie nie przyjmowała do wiadomości bardzo wielu rzeczy.
Drgnęła, po czym poderwała się na równe nogi, uparcie nasłuchując. Zapach, który wyczuła tym razem, znacznie różnił się od tego, który należał od Gabriela. To nie była krew, choć co najmniej przerażającym wydawało się to, że mogłaby być w stanie rozpoznawać, czy w pobliżu znajdowała się osoka – i to na dodatek dość konkretna, choć do tej pory nie przyszło jej do głowy, by mogła skoczyć komuś do gardła, żeby się pożywić. Tak przynajmniej sobie wmawiała, bo Gabriel dość jasno dał jej do zrozumienia, że wolna wola nie miała tu nic do rzeczy, a Issie w każdej chwili mogła stracić kontrolę. Chyba nawet zaczynała oswajać się z myślą o istnieniu instynktu, który mógłby rządzić jej decyzjami – tym, co i dlaczego mogłaby zrobić. Co więcej, ten nieśmiertelny nie był taki zwyczajny, będąc w stanie trzymać ją na dystans, przynajmniej do pewnego stopnia. Przy nim pragnienie aż tak bardzo nie dawało jej się we znaki, nawet jeśli wciąż je czuła, niezmiennie próbując się z tym uczuciem oswoić. Prędzej czy później zawsze wracało, ale jak długo mogła nad sobą zapanować...
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
Fiksi PenggemarBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...