Elena
Nie miała pojęcia, co i w jaki sposób powinna zrobić. Choć początkowo chciała zawierzyć w słowa Rafaela, powtarzając sobie, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, wtedy znajdzie rozwiązanie, szybko przekonała się, że to wcale nie miało być takie proste. Co więcej, w przeciwieństwie do lekcji walki, te najzwyczajniej w świecie zaczęły ją nudzić, podsycając już i tak odczuwana przez Elenę frustrację, a jakby tego było mało...
– Musisz mi się tak przez cały czas przyglądać? – zniecierpliwiła się, nie po raz pierwszy zaczynając tracić cierpliwość. Jeśli milczenie miało być pomocą, równie dobrze mogła posiedzieć w ciszy w pokoju. – Rafael, do cholery...
– Czekam aż cię olśni – stwierdził niemalże pogodnym tonem. – Ale nie śpiesz się... W tym wypadku akurat mamy czas – dodał z przekonaniem, ale wcale nie poczuła się dzięki jego słowom lepiej.
Nie rozumiała, dlaczego musieli siedzieć na zewnątrz, tym bardziej, że w ogrodzie nie było niczego, co mogłoby okazać się pomocne – przynajmniej z jej perspektywy. Przez jakiś czas krążyła tam i z powrotem, czując się jak kompletna idiotka, kiedy zaczęła zaciskać powieki, bezskutecznie próbując się skoncentrować. Co prawda nie widziała, żeby Rafael albo Miriam musieli specjalnie się wysilać, by przywołać skrzydła (nie żeby często pojawiali się w bardziej ludzkiej postaci), ale podejrzewała, że wszystko zależało właśnie od koncentracji. Musiała poszukać... czegoś w sobie, o ile naturalnie Rafa miał rację i faktycznie mogła liczyć na jakieś nadnaturalne zdolności, a już zwłaszcza skrzydła. Podejrzewała, że początki zawsze bywały trudne, ale fakt, że nie miała żadnego punktu zaczepienia, a jej rzekome wsparcie ograniczało się do cynicznego, pewnego siebie demona, efekt był... dość marny.
Wypuściła powietrze ze świstem, gotowa przysiąc, że prędzej nabawi się migreny niż osiągnie cokolwiek. W którymś momencie usiadła na ziemi, obojętna na panujący na zewnątrz chłód i delikatny szron, który pokrywał dawno uschniętą trawę. Nie czuła zimna, co bez wątpienia było znaczącym atutem, ale nie potrafiła należycie takiego stanu rzeczy docenić. Cholera, umarła i wróciła jako istota, której nikt nie był w stanie sensownie opisać – i to łącznie z nią samą. Spoglądając na sytuację z tej perspektywy, to wyglądało co najmniej nieciekawie.
– Miałeś mi pomóc – przypomniała z rezerwą. – Jak na razie tylko mnie rozpraszasz, a to trochę przeczy twoim obietnicom...
– Już się poddajesz? – Kiedy zatrzepotała powiekami, żeby na niego spojrzeć, przekonała się, że uśmiechał się w nieco cyniczny sposób. – Sądziłem, że najpierw sama będziesz chciała coś wymyślić, ale skoro uważasz, że jednak potrzebujesz pomocy... – zaczął niemalże pobłażliwym tonem, ale nawet nie zamierzała tego słuchać.
– Wracam do domu – zagroziła, planują się podnieść.
Nie wyczuła, żeby się poruszył, a jednak jego ramiona owinęły się wokół niej tak niespodziewanie, że z wrażenia aż zabrakło jej tchu. Fakt, że zaraz po otwarciu oczu dostrzegła twarz demona zaledwie kilka centymetrów od swojej własnej, również nie ułatwił Elenie zadania, wręcz sprawiając, że serce dziewczyny niemalże wyrwało się z piersi.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
Fiksi PenggemarBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...