Melanie
– Dlaczego nie możemy zrobić tego po swojemu?
Nie była pewna, jak wiele razy Marcy zadała już to pytanie. Była co najmniej uciążliwa, raz po raz próbując naskakiwać na Melanie albo Jasona. Teraz wyzywająco spoglądała na tego drugiego, dosłownie taksując go wzrokiem i nie tyle żądając wyjaśnień, co próbując wampira sprowokować. Mel zaczynała dochodzić do wniosku, że ta kobieta to uwielbiała – wzbudzać sensacje, irytować i korzystać z zamieszania, które prędzej czy później na pewno miała być w stanie wywołać.
Melanie z powątpiewaniem spojrzała na swojego partnera, mimowolnie zastanawiając się nad tym, za którym razem ten w końcu wybuchnie. Wiedziała, że miał swoją cierpliwość i że ta zwłaszcza w ostatnim czasie kończyła się bardzo szybko. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Marce podejrzewała, że tak jest, najwyraźniej planując to wykorzystać. Na pewno zachowywała się w o wiele odważniejszy, wzbudzający irytację sposób, niż kiedy musiała kajać się przed Jane i resztą członków Volturi, obawiając się o swoje życie.
– Mój Boże... Ona naprawdę jest taka głupia, czy tylko udaje? – zapytał po dłuższej chwili wahania Jason.
Nawet nie podniósł głosu, na pierwszy rzut oka spokojny i niemalże rozluźniony. Melanie znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że to z jego strony tylko i wyłącznie rodzaj maski, którą w razie potrzeby był w stanie przywdziać. Na pewno potrafił trzymać nerwy na wodzy, jeśli akurat pojawiała się taka potrzeba, chociaż i to miało swoje granice. Teraz potrzebowali spokoju i przynajmniej próby zachowania zdrowego rozsądku, ryzykując o wiele więcej, niż była skłonna sobie tego życzyć. Żadne z nich tak naprawdę nie miało wyboru, z czego również reszta tych wampirów musiała zdawać sobie sprawę. W efekcie Melanie tym bardziej drażniło to, że Marcy nie była w stanie tak po prostu się dostosować, w zamian niemalże na każdym kroku stając w kontrze do nich i podważając kolejne decyzje. To było tak, jakby w jakimkolwiek stopniu zawinili temu, co właśnie miało miejsca, chociaż przecież tak nie było – ona i Jason pozostawali równie pokrzywdzeni, co i cała reszta.
– Marce – rzucił jakby od niechcenia jeden z mężczyzn, ten najstarszy, którego imię – jak zapamiętała – brzmiało Peter.
– No co? – zniecierpliwiła się dziewczyna, rzucając nieśmiertelnemu niemalże urażone spojrzenie. – Tam – podjęła, kiwając głowę w stronę rozświetlonego budynku liceum – znajdują się zwykli ludzie. Wystarczy tam wejść i...
– I co? – przerwał wampirzycy Peter. – Zamordować wszystkich? Ty naprawdę jesteś głupia – ocenił, a Marce zesztywniała, przez krotką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, żeby rzucić się komuś do gardła.
Otworzyła usta, wyraźnie mając w planach się kłócić, ale ostatecznie nie miała po temu okazji. Melanie w zasadzie nie zarejestrowała momentu, w którym Peter przemieścił się, w następnej sekundzie bezceremonialnie chwytając kobietę za gardło i z łatwością unosząc do góry – zaledwie na kilkanaście centymetrów, ale to wystarczyło, żeby ta zesztywniała i zrobiła niespokojny ruch, świadczący o tym, że była bliska tego, żeby zacząć się szarpać.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanfictionBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...