Renesmee
Wciąż nie byłam pewna, co tak naprawdę czułam. Wiedziałam jedynie, że ulżyło mi na widok Jocelyne, tym bardziej, że wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby trzymać dziewczynę w ramionach tak długo, aż nabrałabym pewności, że jest cała i zdrowa. Chciałam już tylko wrócić do domu i choć na chwilę się od tego całego szaleństwa odciąć, byleby nabrać pewności, że przynajmniej z moją córką wszystko jest w porządku. Kwestia oswojenia się z myślą o powrocie Beatrycze, przynajmniej tymczasowo musiała zejść gdzieś na dalszy plan, choć tymczasowo pozbawiona dla mnie aż tak wielkiego znaczenia.
Nie odezwałam się nawet słowem, ostatecznie dochodząc do wniosku, że milczenie jest jedynym, co mogłoby mieć w obecnej sytuacji sens. Raz po raz przeczesywałam palcami jasne loczki Joce, bo to do pewnego stopnia pomagało mi się uspokoić, przynajmniej teoretycznie. Nie chciałam rozwodzić się nad sytuacją, zastanawiać nad tym, czy ta w ogóle miała sens, a tym bardziej nad swoim ewentualnym udziałem w tym, co właśnie miało miejsce. W gruncie rzeczy zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam niczego do powiedzenia, wręcz zaczynając czuć się trochę jak intruz, choć odkąd tylko sięgałam pamięcią, Carlisle traktował mnie jak rodzinę. Problem polegał na tym, że sytuacja była wystarczająco skomplikowana, by on i Lawrence musieli rozwiązywać pewne sprawy między sobą, jeśli zaś chodziło o mnie...
A potem mimowolnie zwróciłam uwagę na prośbę Eleny, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle mogła mieć ochotę na żarty. Z drugiej strony, patrząc na nią i Beatrycze, sama również czułam się co najmniej oszołomiona. Wiedziałam już, że wyglądają dosłownie tak samo, ale teraz mogłam się o tym przekonać w sposób co najmniej szokujący. Jakby tego było mało, najmłodsza Cullenówna posunęła się do wystarczających zmian w wyglądzie swoim i towarzyszącej jej kobiety, by z powodzeniem mogły uchodzić za bliźniaczki. W zasadzie i bez szczególnego wysiłku mogłyby osiągnąć taki efekt, bo przecież pozostawały dokładnie takie same, z kolei starannie dobrane ubrania i rozpuszczone włosy czyniły patrzenie na nie jeszcze bardziej oszałamiającym doświadczeniem.
Z powątpiewaniem spojrzałam na Rafaela, wciąż nie będąc w stanie oswoić się z myślą, że już od jakiegoś czasu demon jak gdyby nigdy nic kręcił się po okolicy, niejako mieszkając w domu moich najbliższych. W pamięci wciąż miałam nasze pierwsze spotkanie i wrażenie, które na mnie zrobił, wręcz oszałamiając nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim aurą, która wydawała się go otaczać. Do tej pory wzbudzał we mnie lęk, chociaż starałam się go zignorować, raz po raz powtarzając sobie, że sytuacja uległa zmianie. W efekcie sama nie byłam pewna, co takiego powinnam myśleć, o próbie zrozumienia sytuacji nie wspominając. Nie miałam pojęcia, czy bardziej podziwiałam upór Eleny, której udało się usidlić demona – dobrze wiedziałam, że miłość nie wybiera – czy może jednak sądziłam, że zaufania serafinowi to przesada. Z drugiej strony, widząc jak spogląda i zwraca się do dziewczyny, która przecież była jego żoną, aż nie byłam w stanie uwierzyć, że tak naprawdę mogłabym mieć przed sobą wyrafinowanego mordercę, dotychczas stanowiącego jedynego z najbliższych sług Isobel.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanficBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...