Elizabeth
Czuła się trochę jak we śnie – na swój sposób dobrym, a więc takim, w którym jak najbardziej mogłaby trwać. W ostatnim czasie wszystko się takie wydawało, począwszy od spędzonego wspólnie z Damienem czasu, poprzez wyjście na lodowisko, aż do tego momentu. Nie tak wyobrażała sobie bal na zakończenie szkoły, zresztą tak jak i wiele innych kwestii, które w mniejszym lub większym stopniu wiązały się z przeszłością. Problem polegał na tym, że teraz wszystko się zmieniło, a ona pozostawała zaledwie cieniem dawnej siebie, bezskutecznie próbując uporządkować to, co działo się wokół niej. Co więcej, niemalże na każdym kroku miała wrażenie, że tylko udaje, że wszystko jest w porządku, naiwnie licząc, że to okaże się jakkolwiek sensowne – i że w jakiś cudowny sposób zdoła wrócić do okresu, kiedy jeszcze wszystko było takie, jak powinno, a ona nie zdawała sobie sprawy z istnienia świata, który z powodzeniem mógł okazać się jej zgubą.
Chwilami, zwłaszcza kiedy Damienowi udawało się wywołać uśmiech na jej twarzy i sprawić, żeby poczuła się w niemalże normalny sposób, zastanawiała się, czy to ma jakikolwiek sens. Powinna? Po wszystkim, co zobaczyła, naprawdę mogła sobie na to pozwolić, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co spotkało jej najbliższych? Nie rozumiała, jak mogłaby się bawić, a tym bardziej skupić na uczuciach, które żywiła do tego chłopaka, nawet jeśli wciąż nie potrafiła w pełni ich zinterpretować, poza tym...
Ale chyba tego chciała. W momentach, kiedy udawało jej się zapomnieć o wszystkim, co niewłaściwe, chociaż przez kilka godzin mogła czuć się dobrze.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że akurat jej nazwisko padnie z ust Alison. W pierwszym odruchu zamarła, przez kilka następnych sekund próbując zrozumieć, co takiego działo się wokół niej – całe to zamieszanie, uśmiechy i brawa, które – tylko teoretycznie – miały być chyba przeznaczone dla niej. Mimowolnie zadrżała, kiedy ktoś chwycił ją za ramię, po czym w roztargnieniu przeniosła wzrok na stojącą tuż przed nią Marissę. Dziewczyna wydawała się promienieć, zupełnie jakby to ją wywołano, co samo w sobie wydawało się bez sensu.
– No, idź! – ponagliła Issie.
Liz natychmiast otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć albo zaprotestować. Kątem oka zauważyła, że Elena spogląda na nią w co najmniej niedowierzający sposób, niemniej oszołomiona, chociaż w przypadku dziewczyny powód takiej reakcji pozostawał zgoła inny. Oczywiście, że tak. W końcu to ona jest królową wszystkich bali, pomyślała w oszołomieniu Elizabeth, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niej znaczenia. Taki stan rzeczy jedynie dowodził, że musiało dojść do jakiejś pomyłki albo...
– Cudnie – usłyszała niemalże pogodny głos Aldero.
Spojrzała na niego, zresztą tak jak i Elena. Cullenówna dodatkowo uniosła brwi, sprawiając wrażenie nie tyle rozeźlonej, co zaciekawionej czymś, czego Liz mogła co najwyżej się domyślać.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanficBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...