Beatrycze
Nie próbowała ukrywać, że zaczęła się niecierpliwić. Spojrzała najpierw na Lawrence'a, a później na Carlisle'a, próbując określić, czego powinna się po tej dwójce spodziewać. Miała wrażenie, że wciąż mieli problem z tym, żeby przebywać ze sobą, być może zdobywając się na to tylko i wyłącznie przez wzgląd na nią. Cóż, jakkolwiek by nie było, nie mogła zaprzeczyć, że czuła się niemalże jak między młotem a kowadłem, po raz pierwszy nie rozumiejąc bardzo wielu kwestii – między innymi tego, w czym tak naprawdę leżał problem. Chciała przynajmniej zrozumieć, dlaczego nie byli w stanie się porozumieć, ale szczerze wątpiła, żeby którykolwiek odpowiedział jej na to pytanie, gdyby zapytała wprost.
– To nic takiego – zapewnił pośpiesznie Carlisle, krótko zerkając na Beatrycze. Miała wrażenie, że przeszedł do rzeczy tylko i wyłącznie dlatego, że zaczęła się martwić. – Chciałem się upewnić, że zdajesz sobie sprawę z tego, że zamierzamy wracać do Seattle. Popsułeś nam plany, zresztą Joce musiała dojść do siebie, ale teraz...
– I tyle? – rzucił z powątpiewaniem L.
Carlisle zacisnął usta.
– Tak sądzę – przyznał, po czym spojrzał na ojca z powątpiewaniem. – Zastanawiam się, co zamierzasz zrobić. Chodzi mi o Beatrycze – dodał, tym samym sprawiając, że kobieta instynktownie napięła mięśnie.
Bardzo często mówili o niej tak, jakby jej nie było, nawet kiedy stała tuż obok, co na dłuższa metę zaczynało być drażniące. Miała rozumieć, że w niektórych sprawach nie mogła nawet się wypowiedzieć? Początkowo nie zwracała na to aż takiej uwagi, woląc kryć się za plecami L. i udawać, że nie istnieje, ale teraz stopniowo zaczynała się przekonywać, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju.
– To chyba oczywiste, prawda? – Lawrence wywrócił oczami. Nie do końca lubiła momentu, w których zaczynał zachowywać się w złośliwy sposób, ale postanowiła się nie wtrącać. – Mam mieszkanie w Seattle, więc nie widzę problemu.
– Zabierzesz ją do siebie? – zapytał zaskoczony Carlisle, a serce Beatrycze jak na zawołanie zabiło szybciej. Jeśli miałaby być ze sobą szczera, absolutnie nie miałaby nic przeciwko.
Jej przyśpieszony puls musiał zwrócił uwagę obu nieśmiertelnych, bo jak na zawołanie spojrzeli w jej stronę. Lawrence dodatkowo uśmiechnął się w dziwny, bliżej nieokreślony sposób, przez krótką chwilę po prostu ją obserwując.
– Może – stwierdził w końcu. Ledwo powstrzymała grymas, bo to w gruncie rzeczy nie stanowiło żadnej konkretnej odpowiedzi. – Albo będę miał inne plany. Dam znać, kiedy zdecyduję – dodał, po czym – ignorując dezorientację syna – jak gdyby nigdy nic pociągnął ją za rękę, tym razem decydując się ewakuować.
Poszła za nim bez chwili wahania, jedynie na krótką chwilę oglądając się przez ramię, by posłać Carlisle'owi nieco przepraszający uśmiech. Miała ochotę potrząsnąć Lawrence'm albo w jakiś inny sposób dać wampirowi do zrozumienia, żeby zaczął być choć odrobinę bardziej uprzejmy, ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem. Cały czas ściskała dłoń mężczyzny, obojętna na bijący od niego chłód i to, że niska temperatura stopniowo zaczynała dawać jej się we znaki. Była ciekawa, gdzie tym razem ją prowadził, ale to w gruncie rzeczy i tak nie miało dla niej znaczenia. Z nim lubiła spacerować, zresztą nie mogła ukryć, że była ciekawa Miasta Nocy i jego okolic – czegoś więcej, aniżeli urokliwy ogród Allegry albo przylegający do niego las.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanfictionBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...