Miriam
Nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić. Nie po raz pierwszy krążyła bez celu, aż nazbyt świadoma tego, że pokazywanie się w towarzystwie nie jest najlepszym pomysłem. Nie interesowało ją, co takiego wszyscy wokół myśleli o obecności jej czy Rafy, ale prowokowanie już i tak rozdrażnionych wampirów również nie było szczytem marzeń demonicy. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko temu, żeby doprowadzać innych do szału, ale nie w wypadku, kiedy czuła się... co najmniej marnie, a większość obecnych w Mieście Nocy istot najpewniej z chęcią by ją zamordowała.
Być może powinna czuć ulgę, kiedy Rafael po tylu godzinach odesłał ją poza świątynię, ale nic podobnego nie miało miejsca. O wiele łatwiejszym pozostawało siedzenie w bibliotece i choćby udawanie zainteresowania przerzucaniem kolejnych pozycji, aniżeli spacerowanie bez celu. Pamiętała, że ktoś coś wspominał na temat Niebiańskiej Rezydencji – chyba mogła się tam zaszyć, co wydawało się dość kojącą perspektywą, biorąc pod uwagę, że potrzebowała spokoju – ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tak po prostu wejść do budynku, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Może i była dobrą aktorką, a odcięcie emocji przychodziło jej ot tak, ale to jeszcze nie znaczyło, że była głupia albo na tyle zdesperowana, żeby ryzykować, że komuś jednak podpadnie.
Pomijając Rafę, który już w Volterze dał do zrozumienia, kogo obwinia o śmierć Eleny, nikt inny nie próbował czynić demonicy wyrzutów, ale Mira i tak wiedziała swoje. Różnica polegała na tym, że jak przed bratem jeszcze skłonna była odpowiadać za to, co miało miejsce, tak tłumaczenie się przed kimkolwiek innym – zwłaszcza bliskimi dziewczyny – nie wchodziło w grę. Niby co miała zrobić? Sprowadzenie Eleny wdało jej się jedynym rozsądnym wyjściem, zwłaszcza jeśli chodzi o uświadomienie Rafaelowi, że mógłby być zagrożony. Gdyby nie wróciła, Isobel tak czy inaczej miałaby kogoś na sumieniu; na swój sposób uratowała brata – ona albo Cullenówna, co jednak wydało się Miriam najmniej istotną kwestią. Faktem pozostawało to, że zrobiła, co uważała za słuszne i nie zamierzała się z tego powodu biczować. Pewne rzeczy i tak miały się wydarzyć, a skoro tak...
Nie zmieniało to jednak faktu, że chwilami wciąż nie docierało do niej, że była żywa. Pamiętała wybuch Rafaela – bardziej spektakularny i desperacki niż jakikolwiek inny w przeszłości, chociaż demon nie po raz pierwszy niósł za sobą śmierć. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie, nie wspominając o tym, że jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałaby, że cokolwiek wzbudzi w Rafie emocje, zwłaszcza tak skrajne. Już samo do wystarczyło, żeby dać nieśmiertelnej do myślenia, a to wciąż był zaledwie początek, o czym przekonywała się niemalże na każdym kroku.
Kiedyś za to, że zawiodła w tak rażący sposób, mogłaby liczyć się z karą. Rafael potrafił być okrutny; zwłaszcza ona wiedziała, co takiego potrafił i czego powinna się spodziewać, skoro wytrąciła go z równowagi aż do tego stopnia. Gdyby sytuacja była inna, nie wyszłaby w jednym z kawałku z sali tronowej, a jednak bezpiecznie znajdowała się tutaj, wciąż mogąc mu służyć. Wydawał jej rozkazy i zachowywał się względnie spokojnie, najwyraźniej nie zamierzając jej skrzywdzić, chociaż w jakimś stopniu właśnie tego się po nim spodziewała – choćby podstępu, polegającego na tym, żeby wpierw uśpić jej czujność, dać nadzieję na wybaczenie, a potem... zranić bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanficBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...