Jocelyne
Nie miała pojęcia co i dlaczego robi. Przynajmniej na pierwszy rzut oka to wydawało się pozbawione sensu, a jednak nie była w stanie powstrzymać się przed dołączeniem do Lawrence w pogrążonym w półmroku sadzie. On mnie hipnotyzuje, uświadomiła sobie w pewnym momencie, ale nawet ta świadomość nie była w stanie sprawić, żeby zdołała wyrwać się narzuconym przez wampira polecenia. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno, a kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że do pewnego stopnia chyba sama tego chciała. To też musiało mieć związek z darem wampira, zresztą tak jak i to, że mogłaby mu ufać, ale Joce czuła, że to nie ma znaczenia. Nie, skoro i tak nie była w stanie się sprzeciwić.
Omal nie potknęła się o własne nogi, kiedy w pośpiechu zbiegała ze schodów, starając poruszać się przy tym na tyle cicho, żeby nikogo nie obudzić. W ostatniej chwili uchwyciła się poręczy, po czym spróbowała odzyskać równowagę, w duchu mając do siebie pretensje o to, że prawie wszystko popsuła. Miała wrażenie, że robi coś bardzo ważnego i ze faktycznie powinna się pośpieszyć, choć w żaden sposób nie była w stanie wytłumaczyć, skąd to wiedziała. W ostatnim czasie bardzo wiele rzecz pozostawało dla dziewczyny niejasnych, więc jedna więcej w gruncie rzeczy nie czyniła Joce żadnej różnicy.
Narzuciła na siebie kurtkę, próbując uporać się z zapięciem. Ostatecznie wyszła na zewnątrz, starannie zamykając za sobą drzwi i – wciąż mocując się z zamkiem – popędziła przed siebie, próbując jak najciszej poruszać się po świeżej warstwie śniegu. Raz po raz oglądała się przez ramię, chcąc upewnić się, że nikt jej nie obserwuje albo że przypadkiem w domu nie zapaliło się światło. W pewnym momencie pomyślała, że pewne byłoby lepiej, gdyby ktoś jednak ją zauważył i spróbował powstrzymać, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość, mimowolnie rozluźniając się, kiedy skryły ją powietrze owocowe drzewka. Wokół domu rosło ich pełno, choć przez wzgląd na porę roku sad naturalnie pozostawał uśpiony i sprawiał wrażenie rzadszego niż zazwyczaj. Było coś upiornego w widoku nagich, sięgających ku nocnemu niebu gałęzi, ale usiłowała to ignorować, raz po raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju. Przynajmniej teoretycznie wszystko było w porządku, prawda?
– L? – rzuciła w ciemność cichym, nieco drżącym głosem. Nie podobało jej się to, że tkwiła sama w ciemnościach, aż prosząc się o to, żeby wpakować się w kłopoty. Zwłaszcza w Mieście Nocy bardzo łatwo można było zrobić coś wybitnie głupiego. – Gdzie...? – zaczęła, a potem prawie zaczęła krzyczeć, kiedy ktoś bezceremonialnie otoczył ją ramionami od tyłu, wcześniej zapobiegawczo zasłaniając jej usta.
– Ciszej... Cholera, Joce, to ja – usłyszała tuż przy uchu zniecierpliwiony głos Lawrence'a. – Na razie nic nie mów i po prostu chodź, jasne? – dodał nagląco.
Tym razem nie wyczuła, żeby w jego tonie i zachowaniu było cokolwiek, co mogłoby świadczyć o wykorzystaniu perswazji, ale nie była pewna, czy mogła zaufać sobie w tej kwestii. Krótko skinęła głową, chcąc żeby jak najszybciej poluzował uścisk, choć i to nie nastąpiło w sposób, którego mogłaby oczekiwać. Miała ochotę wywrócić oczami, kiedy Lawrence jak gdyby nigdy nic chwycił ją za rękę, tym samym sprawiając, że poczuła się niemalże jak małe dziecko, które należało prowadzić, żeby przypadkiem się nie zgubiło. Oczywiście nie skomentowała tego nawet słowem, z dwojga złego woląc się podporządkować, ale takie traktowanie przynajmniej do pewnego stopnia zaczynało ją drażnić.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)
FanficBeatrycze nie pamięta, co stało się, zanim ponownie otworzyła oczy. Budzi się na cmentarzu - naga, przerażona i pozbawiona jakichkolwiek wspomnień. Nie rozumie intensywności otaczającego ją świata oraz tego, dlaczego całą sobą lgnie do pozornie obce...