Sto dziewięćdziesiąt dwa

14 3 0
                                    

Claire

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Claire

Zawahała się przed drzwiami. Stała przed niewyróżniającym się niczym szczególnym, jednopiętrowym domkiem, bezmyślnie przypatrując się jasnej, wyniszczonej przez czas i warunki atmosferyczne elewacji. Wyraźnie czuła, że ktoś jest w środku – nawet więcej niż jedna osoba – i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Dłuższą chwilę tkwiła w bezruchu, dla pewności raz jeszcze rozglądając się dookoła i szukając czegokolwiek, czym mogłaby zająć myśli.

Zdążyła zauważyć niewielki, uśpiony o tej porze roku ogródek. Z jakiegoś powodu bardzo łatwo wyobraziła sobie Issie w tym miejscu – roześmianą i najpewniej czerpiącą przyjemność z samej tylko możliwości obserwowania kwiatów. Coś ścisnęło ją w gardle, więc przełknęła z trudem, próbując doprowadzić się do porządku. To okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby początkowo przypuszczać, co bynajmniej nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. W duchu raz po raz powtarzała sobie, że nie ma powodów do niepokoju, ale to na dłuższą metę nie przynosiło żadnego, nawet po części satysfakcjonującego skutku.

Raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła, wciąż niespokojna. Słyszała szum przemykających drogą samochodów, a także dziesiątki pulsów ludzi, którzy musieli znajdować się gdzieś w pobliżu. Miasto tętniło życiem nawet pomimo później pory, co do pewnego stopnia podziałało na dziewczynę kojąco, ale nie na tyle, by zdołała się rozluźnić. Wciąż miała wrażenie, że w ciemnościach czai się coś, czego nie powinno tam być i to wystarczyło, żeby poczuła się niemal osaczona. Raz jeszcze spojrzała na Rufusa, chcąc upewnić się, że nie zamierzał przypadkiem się wycofać albo przypadkiem również nie wyczuł czegoś niewłaściwego, po czym pośpiesznie nacisnęła dzwonek, nie chcąc dawać sobie czasu na to, żeby jednak stchórzyć.

Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund, ale jej wydawało się niemalże wiecznością. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, chcąc powstrzymać się przed ponownym naciśnięciem dzwonka i przytrzymaniem go dłużej. Próbowała skupić się na swobodnym oddychaniu, z niemalże przesadną uwagą biorąc kolejne wdechy. W duchu odliczała kolejne sekundy, skoncentrowana do tego stopnia, że kiedy drzwi wejściowe delikatnie się otworzyły, wzdrygnęła się mimowolnie, skutecznie wyrwana z zamyślenia. W nieco nieprzytomny sposób spojrzała na stojącą tuż przed nią postać, w pośpiechu wyrzucając z siebie pierwsze sensowne słowa, które przyszły jej do głowy.

– Dobry wieczór, jestem... – zaczęła, ale nie miała okazji po temu, żeby dokończyć.

– Claire. – Na moment zamarła, kiedy męski głos bez chwili wahania wypowiedział jej imię. – O mój Boże, tak. Wejdź, dziecko.

Uniosła brwi, w końcu będąc w stanie skupić się na swoim rozmówcy. Przed sobą miała bez wątpienia człowieka, na dodatek starszego, chociaż zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kogo mogłaby uznać za staruszka. Jeden rzut oka na twarz mężczyzny wystarczył, żeby zorientowała się, że najpewniej ma przed sobą dziadka Issie – w końcu dziewczyna sama dopiero co o nim wspominała. Również w rysach twarzy śmiertelnika było coś znajomego, chociaż podobieństwo między nim a Marissą nie było aż tak uderzające, jak chociażby pomiędzy jej kuzynostwem a ich rodzicami.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz