Sto siedemdziesiąt siedem

18 3 0
                                    

Beatrycze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Beatrycze

Spojrzała na Carlisle'a z powątpiewaniem. Nawet bez zbędnych pytań zorientowała się, że był sfrustrowany, chociaż starał się tego nie okazywać. Lekko przekrzywiła głowę, początkowo niepewna w jaki sposób powinna zinterpretować jego słowa. Już i tak była zmartwiona, więc to, co mówił, nie wydało jej się szczególne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że sprawy miały się w dość nieciekawy sposób już od dłuższego czasu. Działo się tyle, że kolejne niebezpieczeństwa nie robiły na Beatrycze aż tak wielkiego wrażenia, a jednak... poczuła się co najmniej zaniepokojona.

– Volturi pojawią się w Seattle bardziej... oficjalnie? – zapytała w końcu, starannie dobierając słowa.

Carlisle jedynie westchnął, po czym skinął głową.

– Wszystko na to wskazuje – przyznał niechętnie. – Nie widzieliśmy się od czasu balu, kiedy Elena... – zaczął i zaraz urwał, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując dać mu do zrozumienia, że to jedno akurat rozumiała... I to może aż za dobrze, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Kwestia śmierci i powrotu po niej zdecydowanie nie była czymś, co można uznać za normalne. – Tak czy inaczej, nie podoba mi się to. Sprawy skomplikowały się odkąd mieli związek z Isobel. Teraz nas obserwowali, a to zdecydowanie nie wróży dobrze i... Cóż, sama rozumiesz.

– A co na to reszta? – zapytała, próbując jakkolwiek to wszystko uporządkować.

Chciała się na coś przydać, chociaż nie była pewna, czy faktycznie zdoła tego dokonać. Zawahała się, milcząc i czekając na dalsze wyjaśnienia, mimo wszystko usatysfakcjonowana tym, że przynajmniej raz nie musiała ich wymuszać. Co więcej, tym razem to nie Cameron jej się zwierzał, ale Carlisle, co z jakiegoś powodu dawało Beatrycze swego rodzaju satysfakcję. Nie rozumiała tego, ale nie próbowała wnikać, dochodząc do wniosku, że to akurat najmniej istotne. Liczył się efekt, przynajmniej tak długo, jak nie miała wrażenia, że powinna oczekiwać czegoś więcej.

– Szczerze powiedziawszy, to sam nie jestem pewien. W większości i tak nie mamy do tego głowy – wyjaśnił z wahaniem. – Zresztą w większości martwimy się o Laylę. Zwłaszcza Gabriel i Rufus, ale jeśli to ma związek z Volturi... Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich miał cierpliwość do prowadzenia rozmów – dodał, a Beatrycze mimowolnie się wzdrygnęła.

– Może to nie jest pora na rozmowy – zauważyła mimochodem, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Mam na myśli... Wszyscy mówicie, że są niebezpieczni. Jeśli tak, a wcześniej faktycznie współpracowali z Isobel, to wygląda źle.

Właściwie sama nie była pewna, co miała na myśli, ale w gruncie rzeczy o to nie dbała. W pośpiechu wyrzucała z siebie kolejne słowa, plącząc się w emocjach, które do jakiegoś stopnia ją przerastały. Szukała zrozumienia – jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który dałby jej pewność, że przypuszczenia, które wysnuła, miały sens, ale również tego nie potrafiła odszukać. Wiedziała jedynie, że dla rodziny byłaby skłonna zrobić naprawę wiele, a skoro Volturi pozostawali tymi, którzy jakkolwiek im zagrażali, nie widziała powodu dla którego mieliby wahać się przed obroną.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz