Sto dziewięćdziesiąt siedem

23 4 0
                                    

Claire

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Claire

Wypuściła powietrze ze świstem, bezskutecznie próbując się uspokoić. Mimo wszystko było coś kojącego w brzmieniu głosu, który usłyszała w słuchawce, zwłaszcza że ten należał do osoby, którą nade wszystko chciała zobaczyć.

– Claire... Hej, Claire, jesteś tam? – ponaglił Seth i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że od dłuższej chwili trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.

– T-tak... – zreflektowała się pośpiesznie. – Wszystko w porządku.

To brzmiało jak kłamstwo i to nie tylko dlatego, że miała wątpliwości względem własnych słów. Mimowolnie skrzywiła się, uświadamiając sobie, że jej własny głos brzmiał dziwnie, nieznacznie drżąc, chociaż próbowała nad tym zapanować. Chciała dyskretnie odchrząknąć w nadziei, że to jakkolwiek poprawi jej stan, ale szybko przekonała się, że to nie miało sensu, wątpiła zresztą, by Seth jakkolwiek zignorował oznaki tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak.

– Dobre mi nic... Co się stało? – zaniepokoił się, wyraźnie zmartwiony jej tonem. – Płaczesz? Mam takie wrażenie, ale...

– Nie, nie... Wydaje ci się – przerwała mu pośpiesznie. Dla pewności otarła policzki, korzystając z tego, że nie mógł jej widzieć. W istocie nie płakała, chociaż podświadomie czuła, że była tego bliska, na wszystkie możliwe sposoby próbując zapanować nad emocjami. Teraz, kiedy te stopniowo wymykały się spod kontroli, zadanie okazało się o wiele trudniejsze. – Ja... Nic takiego, jasne? Po prostu... trochę się martwię – przyznała niechętnie.

Wiedziała, że najpewniej się pogrąża, ale co innego mogła mu powiedzieć? Był w rezerwacie, co najmniej godzinę drogi od niej, o ile pokusiłby się o złamanie kilku przepisów drogowych. Och, ewentualnie pozostawała jeszcze jego wilcza postać, tym bardziej że jako zmiennokształtny potrafił dorównać prędkością wampirowi. To również o czymś świadczyło, sugerując chociażby tyle, że gdyby tylko zechciał, mógłby do niej dotrzeć, ale... nie chciała tego. Ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby po raz kolejny odciągać go od rezerwatu i obowiązków. Zresztą i tak nie mogła czekać, aż nazbyt świadoma, że nie powinna zostawać w jednym miejscu dłużej niż to konieczne.

Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że wciąż była sama. W zasięgu wzroku nie widziała żywej duszy, świadoma co najwyżej obecności ludzi zamieszkujących pobliskie domy albo przechadzających się częściej uczęszczanymi uliczkami. To nic nie znaczyło, przynajmniej z jej perspektywy, bo żaden ze śmiertelników nie stanowił dla niej niebezpieczeństwa... Cóż, teoretycznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co powiedział ojciec Marissy o jakiejś organizacji, która się z nim kontaktowała. Szukali jej, wyraźnie sugerując, że mogłaby mieć jakiś związek z nieobecnością dziewczyny, zresztą słusznie, ale wciąż nie była pewna, co powinna o tym sądzić. Ta kwestia zresztą i tak mogła poczekać, wyparta przez coś o wiele ważniejszego – niebezpieczeństwo, którego z założenia być nie powinno, a które mogło oznaczać dosłownie wszystko.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VII: PRZEBUDZENIE] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz