2.110. Melodyjny głos

285 41 26
                                    

Stwierdziłam, że pewnie i tak nie spotkam bliźniaków na osobności, a nawet jeśli, to i tak mnie pewnie nie pamiętają już. Mimo wszystko, i tak nie chciałam patrzeć na tych debili.

Postaliśmy sobie w holu z dobrym pięć minut, kiedy to przyszedł do nas jakiś gościu i zaczął oprowadzać nas po wszystkich pomieszczeniach. Zobaczyliśmy garderobę, jak wygląda praca makijażystki, stylistki, fryzjerki, dźwiękowca, oświetleniowca i wielu, wielu innych osób. Nie bardzo mnie to interesowało. Przez cały czas "zwiedzania" trzymałam się towarzystwa chłopaków. Wszystkie dziewczyny z grupy były ode mnie niższe albo o kilka centymetrów, albo, jak większość, o głowę. Jedynie Olga charakteryzowała się tym, że przerastała mnie o czoło, ale akurat jej w Warszawie nie było. Za to chłopcy, a przynajmniej spora ich część, była dobrze zbudowana. Gubiłam się wśród nich, tak na wszelki wypadek, gdybym miała spotkać gdzieś Marcusa i Martinusa.

Kiedy "przewodnik" skończył nas oprowadzać, mieliśmy chwilę czasu wolnego, dokładniej pół godziny. O dwudziestej zaczął się koncert. Praktycznie nie znałam żadnej piosenki. Odkąd zakończył się nieistniejący związek mój z Martinusem, starałam się wyrzucić z życia i pamięci wszystkie rzeczy związane z nim lub jego bratem. Oczywiste więc, że przestałam słuchać też muzyki, którą tworzyli razem. Wcześniej mogłam się nazwać ich niezaawansowaną fanką.

Starałam się trzymać w tyle, by nie rzucać się w oczy operatorom kamer lub, co gorsza, samym bliźniakom. Można powiedzieć, że byłam niezauważalna. Na początku grali wszystkie nowe, nieznane mi piosenki. Nie wiem czy zmieniły mi się gusta przez te kilka lat, czy zakodowałam sobie w głowie, że muzyka Marcusa i Martinusa to dno i absolutnie nie może mi się nic spodobać. Naprawdę nie wiem. Pod koniec zaczęły się pojawiać starsze utwory, które kojarzyłam. Przez cały koncert delikatnie kiwałam się z boku na bok i uśmiechałam się, by nie stać ze skrzyżowanymi rękoma z ponurą, złowieszczą miną i nie wzbudzać w ten sposób podejrzeń. Udawałam, że się dobrze bawię. W międzyczasie obserwowałam innych ludzi przybyłych na koncert. Najmniej liczna grupa to osoby płaczące. Zdecydowaną większość stanowiły osoby, które tańczyły, śpiewały, od czasu do czasu podnosząc do góry telefon. Jeszcze mniej od osób płaczących było osób z niezadowoloną miną. Właściwie widziałam tylko jedną - siebie. Bo dlaczego ktoś miałby iść na koncert, na który nie ma ochoty iść? Hmm, może dlatego,  że mu każą albo nie wie, w co się pakuje?

Impreza przebiegała w miarę spokojnie. Była tylko jedna sytuacja, lekko niebezpieczna. Dwie dziewczyny z zajęć tanecznych, Jola i Asia, widząc, że stoję na samym tyle, podeszły do mnie i zaciągnęły mnie do pierwszego rzędu. Wyrwałam się z ich objęć po dwóch piosenkach i wróciłam na swoje miejsce. Moje koleżanki były, może nie tyle, co fankami Marcusa i Martinusa, co po prostu ich słuchały i tego nie ukrywały. Nie wiedziałam, czy ktoś inny ze szkoły tańca zna bliźniaków. Na pewno nie tak dobrze jak ja, choć to, czy ich znam podlegało poważnym rozważaniom.

Przed ostatnia piosenka, "Light It Up", to utwór, do którego swego czasu uczyliśmy się tańczyć. Moi znajomi, słysząc znajomą melodię, zerwali się na równe nogi, ustawili w szeregach i zaczęli tańczyć układ. Ja także. To był najlepszy moment z całego koncertu, nie licząc wyjścia, bo choć na chwilę zapomniałam o tym, że jestem na występie Marcusa i Martinusa. Przedstawienie się skończyło, bliźniacy zbiegli ze sceny, a ja schowałam się w kącie. Nasi instruktorzy zaprowadzili nas pod jedno z pomieszczeń i kazali czekać. Wtedy odczułam ogromne zmęczenie. Zresztą chyba nie tylko ja. Patrzyłam otępiałym wzrokiem przed siebie, szukając czegoś, co mogłoby przykuć moją uwagę na tyle, bym zapomniała o potrzebie snu. I wtedy ujrzałam Martinusa. Wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia i przelotnie spojrzał na naszą taneczną grupę. Swój wzrok na dłużej zatrzymał na mnie. Tak mi się przynajmniej wydawało, że patrzymy na siebie przez dobre kilka minut. W rzeczywistości pewnie trwało to kilka sekund. W tym czasie moje serce zdążyło podskoczyć do gardła. Odczuwałam zmęczenie? Niee, już nie chciało mi się spać. Oczy otworzyłam szeroko. Szybko odwróciłam się do chłopaka plecami i wybrałam chyba jedną z najgorszych możliwych opcji. Nie, może nie. Najgorszą opcją było podejście do Martinusa lub pomachanie mu czy coś w tym stylu. Ja zaczęłam mówić do Poli coś o szpinaku, hodowli kóz i kozim mleku. To były pierwsze tematy, które przyszły mi do głowy, ale nie w tym rzecz. Zaczęłam mówić głośno a w dodatku miałam dość charakterystyczny, niezbyt melodyjny głos. Zawsze, gdy odczuwałam stres, poddenerwowanie lub entuzjazm, mówiłam głośniej niż zazwyczaj. Dopiero po chwili, kiedy upewniłam się, że ani Martinusa, ani Marcusa nie ma w pobliżu, zdałam sobie sprawę ze swojego błędu. Zastanawiałam się, czy młodszy z braci mnie poznał. Czy pamiętał mnie po dwóch latach? Co jeśli zdradził mnie mój głos? Dlaczego nie mogłam po prostu się odwrócić i milczeć?


Hej kochani!

Z góry przepraszam Was za wszystkie rzeczy, które nie pokrywają się z rzeczywistością. Nigdy nie byłam na backstage'u i nie mam pojęcia, jak to wygląda.

Pisząc ten rozdział myślałam, że jest rok 2017. ;D

Co u Was słychać?

DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO!!! <333

Miłej nocy!

OK, spójrzmy na to z drugiej strony... M&MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz