51. Zamieć i...

721 47 2
                                    

Opiszę wam w skrócie, co działo się w kolejnych dniach. Rodzice bliźniaków i Emma opuścili nas w sobotę i od tej pory byłam skazana na tych idiotów. Uwierzcie mi, że na dłuższy okres czasu są NIE DO WY-TRZY-MA-NIA. Zwłaszcza, kiedy masz z nimi do czynienia przez 24 godziny na dobę. Można powiedzieć, że dni mijały zwyczajnie, z wyjątkiem tego, że w domu gościłam sławnych piosenkarzy. Poza tym było całkowicie normalnie. Weekend nie wyróżniał się niczym od pozostałych. Sprzątałam, uczyłam się, wychodziłam na spacery i spotykałam się ze znajomymi. A, i jeszcze ćwiczyłam norweski oraz uczęszczałam na zajęcia taneczne. Nawet w niedzielę mieliśmy 4 godzinny trening. W dodatku oznajmili nam, że będziemy mieć próby na występ podczas lekcji. Może to nie było takie najgorsze. W końcu przepadną mi nielubiane lekcje. Trochę się stresowałam, ponieważ uroczystość miała odbyć się za niecały tydzień, a mówiąc szczerze, tańce nie szły mojej grupie najlepiej. Moim partnerem w dalszym ciągu był Kacper. Wymienialiśmy ze sobą niewiele słów. Nie wiedziałam, na jakie tematy mogę z nim rozmawiać, mimo że bardzo bym chciała. Poza tym nie mogliśmy tak sobie gawędzić, gdyż instruktorzy nie dawali nam chwili wytchnienia. W poniedziałek przerobiliśmy już cały układ i zaczęliśmy drugi. We wtorek również odbyły się zajęcia taneczne zamiast normalnych lekcji. W tym dniu zaczęłam nieco więcej rozmawiać z moim partnerem. Trochę się też wyluzowałam. W drugi dzień tygodnia gwałtownie zmieniła się pogoda. Z 12°Celsjusza temperatura obniżyła się do -7°. W dodatku była ogromna zamieć. Na początku lało jak z cebra a potem płatki śniegu sprawiły, że za oknem było widać tylko białą zasłonę. Młodzieży poprawił się humor i wszyscy śmiali się, mówiąc o tym, jak to nie zrobią wojny na śnieżki z nauczycielami. Zima zaskoczyła chyba wszystkich. Nikt nie był przygotowany na taką pogodę. Za to uczniowie dostali więcej energii, gdy zobaczyli biały puch. Na zajęciach tanecznych udało się dokończyć drugi układ, który był, moim zdaniem, najtrudniejszy. Wypuścili nas do domu po 6 lekcjach, abyśmy chwilę odpoczęli i wrócili o 17 na trening. Pech chciał, że zepsuł się autobus szkolny i nie miałam, jak wrócić do domu. Moja mama ani mój tato nie mogli po mnie przyjechać, gdyż żadne z naszych aut nie miało opon zimowych, a drogi były całe oblodzone. W pewnym momencie wkurzyłam się i zdecydowałam, że wracam na nogach. Nie przemyślałam tego do końca. Godzina spaceru przez zaśnieżony chodnik w taki mróz bez ciepłych ubrań to średni pomysł, ale wolałam to niż czekać nie wiadomo ile, aby podstawili zastępczy bus. Kiedy minęłam róg szkoły, ujrzałam Martinusa. Ubrany był w czarny długi płaszcz, jeansy i gruby, szary szalik.

-Co ty tutaj robisz? -zdziwiłam się.

-Niespodzianka! Przyszedłem po ciebie! Nie jest ci tak zimno? -powiedział, przytulił mnie i zaczął kołysać na boki.

-Trochę zimno. Ale ta sam przyszedłeś?

-Całkowicie sam.

-Martinus...

-Żartuję, twoja mama przyjechała tu, aby zmienić opony, więc postanowiłem jechać z nią. Pokazała mi, gdzie jest szkoła i przyszedłem. Niestety z nią nie wrócimy, bo jest ogromna kolejka u wulkanizatora.

-Jeju, że ci tu pozwoliła przyjść. Przecież mogłeś się zgubić a ona jeszcze pojechała przez takie oblodzone drogi. Niepoważna rodzina -stwierdziłam. -Autobus szkolny jest zepsuty i trzeba czekać aż podstawią. Zdenerwowałam się i uznałam, że wracam na nogach. O 17 jest trening i nie mam czasu, aby zmarnować kilka godzin.

-Spokojnie, Kamcia. Masz moje rękawiczki. Chyba, że chcesz kurtkę.

-Myślę, że rękawiczki wystarczą. Dziękuję, kochany.

-Kama! Czekaj! -usłyszałam i zobaczyłam, że w moim kierunku biegnie Kacper.

-Hej, ty nie jesteś przypadkiem partnerem Kamci w tańcu? -spytał blondyn. -Ja jestem Martinus -przedstawił się i podał chłopakowi rękę, uśmiechając się.

-Kacper. Kamila trochę o tobie wspominała -powiedział i w tym momencie się zarumieniłam nieco. -Chciałem się zapytać, czy mogę iść z wami, ale chyba...

-Jasne, chodź z nami -powiedział zadowolony Martinus i poklepał Kacpra po ramieniu. W sumie to nie spodziewałam się takiego zachowania. W ogóle nie myślałam nad tym, jakby się zachowywał, gdyby go spotkał, ale na pewno nie obstawiałabym, że będzie uśmiechnięty i szczęśliwy.

Moi chłopcy na początku rozmawiali o sobie. To znaczy chcieli się poznać. Potem i ja dołączyłam do konwersacji. Śmialiśmy się, opowiadaliśmy jakieś nasze historie i ogólnie. To było dziwne, ponieważ z Kacprem nie rozmawiałam przez bardzo długi czas, a teraz tak świetnie nam się gawędziło. Jakbyśmy byli przyjaciółmi od lat. Dziwne było też uczucie iść pomiędzy dwoma chłopakami, którzy podobają mi się lub kiedyś mi się podobali. Czułam się jak w niebie. Jedynym minusem było to, że wracaliśmy po oblodzonym chodniku z górki. Zimno trochę szczypało w twarz, ale dało się przeżyć. Miałam rękawiczki od Martinusa i szalik od Kacpra. Chyba jestem żebrakiem. Nie, to oni sami mi dali, z własnej woli. Znaleźliśmy też sposób, aby się nie ślizgać. Niestety okazał się niezbyt skuteczny. Szliśmy razem, trzymając się za ręce, jednak i tak co chwilę ktoś z nas się potykał. Mnie wychodziło najlepiej. Do czasu. W pewnym momencie upadłam i zjechałam na dupie jakieś 100 m. Spadając, pociągnęłam za sobą chłopców. Niedługo potem, jak zatrzymałam się na jakiejś gałęzi, dołączył do mnie Kacper, który też skorzystał z środka transportu "tyłek", a następnie dotarł Martinus. Zaczęliśmy się śmiać, w tym ja przez łzy. Moi boje pomogli mi wstać i po godzinie wróciliśmy do domu w doskonałym humorze.

OK, spójrzmy na to z drugiej strony... M&MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz